Magda Łączak: "Adele chciała mnie wykończyć". Edyta Lewandowska: "Dycha na wyciągnięcie ręki". Polki o starcie w MŚ w trailu

 

Magda Łączak: "Adele chciała mnie wykończyć". Edyta Lewandowska: "Dycha na wyciągnięcie ręki". Polki o starcie w MŚ w trailu


Opublikowane w śr., 16/05/2018 - 19:21

8-osobowa reprezentacja Polski startowała na Penyagolosie w Hiszpanii w mistrzostwach świata w trailu, na dystansie 87 km. Historyczny wynik (6 miejsce) osiągnęła Magdalena Łączak, bardzo dobrze pobiegła też Edyta Lewandowska (była 15). Marcin Świerc, na którego walkę o medal liczyliśmy, zajął 17 lokatę, miła niespodziankę sprawił Kamil Leśniak (21). Tak relacjonowaliśmy start Polaków na Penyagolosie 

MŚ w trailu: historyczny wynik Magdy Łączak! Marcin Świerc walczył do końca

Po powrocie biało-czerwonych do kraju przepytaliśmy kilkoro z nich o wrażenia z mistrzostw i ocenę startu w MŚ.

Marcin Świerc: "Gdyby nie bolesne otarcia...". Kamil Leśniak: "Znów duży postęp". Polacy o starcie w MŚ w trailu

Poniżej opinie naszych najlepszych zawodniczek.


MAGDALENA ŁĄCZAK, 6 miejsce, czas 10:30:15

- Jesteś jedynym dziennikarzem, który się do mnie odezwał, żeby zapytać o wrażenia ze startu w mistrzostwach świata. To miłe, bardzo dziękuję (uśmiech)

Nie traktuję mojego wyniku jako historycznego (6 miejsce to najlepsze osiągnięcie polskiego biegacza w mistrzostwach świata w biegu górskim-red.). To bardzo przyzwoity, może nawet bardzo dobry rezultat, ale… lista błędów, które popełniłam w tym biegu liczy aż 15 punktów!

Publicznie się do nich, oczywiście, nie przyznam, zostanie to wyłącznie dla mnie do przemyślenia. Zaraz po biegu wzięłam kartkę, wszystko spisałam i będę to analizowała. Generalnie start był dobry, tylko trochę źle go rozegrałam (śmiech). To były bardzo psychologiczne zawody, ponieważ bardzo długo biegło się w grupie i cały czas trzeba było prowadzić grę z innymi zawodniczkami, pilnować się nawzajem. Chyba w pewnym momencie troszkę za mocno ruszyłam, bo zaczęło mnie nużyć ciągłe towarzystwo. Powinnam chyba zrobić to delikatniej, jakieś 10 procent słabiej, bo, niestety, sama siebie „przycięłam”. Liczyłam się z tym, bo już nie raz tak robiłam, ale zawsze udawało mi się odbudować na decydujące kilometry. Tym razem jednak przytrzymało mnie dłużej. Dostałam więc dobrą lekcję.

Zaczęłam wyprzedzać po 40 kilometrze, gdy zrobiło się wreszcie górzyście i trudniej, czyli tak jak lubię. Pomyślałam „jest stromiej, wreszcie prawdziwa góra, jest okazja, żeby zrobić co trzeba”. Super mi się biegło do Benafigos (51 km) i jeszcze trochę dalej, a tąpnęło mną przed 60 km. Wtedy zaczęłam się kiepsko czuć, do Vistabelli (62 km) nie mogłam się pozbierać. Do innych dziewczyn wprawdzie specjalnie nie traciłam, ale czułam, że tracę przede wszystkim do siebie „normalnej”, do mojego wcześniejszego tempa i możliwości. To było te 10 minut, w których troszkę za mocno „przycisnęłam”. Ale generalnie jestem z siebie szalenie dumna, bo zbiegając z Vistabelli spadłam nawet z zajmowanego wcześniej 4 na 9 miejsce, czego na wynikach nie widać i wtedy się wreszcie przebudziłam. Zaczęłam gonić, wyprzedzać i 8 km przed metą pomyślałam: „Kurczę, jestem siódma, a pewnie zaraz dopadnę tę szóstą i będziemy się po chamsku na tych ostatnich kilometrach ciąć do mety”. Trochę mnie to przerażało, bo tyle godzin dziewczyna biegła spokojnie przede mną, a teraz będziemy się tak ordynarnie ścigać (śmiech). Nie do końca wiedziałam jak powinnam się zachować w takiej sytuacji i kiedy ją rzeczywiście wyprzedzałam to powiedziałam, że przepraszam ją i życzę jej powodzenia. A potem jeszcze się dowiedziałam, że ona długo nawet prowadziła i jeszcze bardziej mi się zrobiło głupio… (uśmiech). Niby wiem, że to sport, że taka rywalizacja jest normalna, a jednak podobne refleksje mnie nachodziły.

Dość długo jako najlepsza z Polek biegła Edyta Lewandowska. Dogoniłam ją na podejściu jarem do Benafigos (około 50 km-red.). Bardzo dobrze jej szło, chciała – co zrozumiałe – wykorzystać swoje atuty w pierwszej części biegu, żeby jak najwięcej wtedy zyskać. Bardzo ładnie biegła, na wypłaszczeniach miała naprawdę szybciuteńką nogę. Kiedy ją mijałam wymieniłyśmy po zdaniu i życzyły sobie powodzenia. Na więcej nie było czasu, bo obie słuchałyśmy muzyki. Ja nigdy tego nie robiłam, pierwszy raz założyłam słuchawki w lutym na Transgrancanarii i… wygrałam.

"Wciąż nie rozumiem, czego dokonałam". Magda Łączak, triumfatorka Transgrancanarii

Teraz pobiegłam w słuchawkach po raz drugi i była z tego niezła komedia. Dwa razy się wyrżnęłam na trasie i mój telefon zwariował. Nie dość, że zaczął sam wydzwaniać po różnych ludziach to playlista cały czas zmieniała mi się na piosenki Adele i ciągle słuchałam jej łzawych piosenek. O mało nie oszalałam! Myślałam sobie: „Ty mnie kobieto próbujesz wykończyć!”. Próbowałam na punktach zrobić coś z ustawieniami, ale bezskutecznie, wreszcie nie wytrzymałam i na końcówkę po prostu zdjęłam słuchawki (śmiech).

Upadki, o których wspomniałam, nie były na szczęście groźne. Pierwszy raz pikowałam ostro głową tak, że moja siostra Patrycja, która jak zwykle była świetnym supportem, bała się zapytać co się stało, jak mnie zobaczyła na punkcie z upapranymi głową i szyją. Drugi upadek był banalny, przez nieuwagę po prostu. Oba szczęśliwie kontrolowane, nic mi się nie stało. Mam trochę strupków i siniaków, coś mnie tam bolało, ale na zawodach przecież zawsze boli (śmiech).

Jeszcze dwa słowa o samych zawodach... Zorganizowane były znakomicie, pierwszy raz biegłam na trasie, która była tak wspaniale oznaczona. Ja potrafię zgubić się na zawodach, ale na Penyagolosie naprawdę się nie dało. Mega wyraźne oznaczenia przy zakrętach, wszystkie drogi odchodzące były zagrodzone, taśma w poprzek, znaki „zakaz wstępu” i strzałki, gdzie należy biec.. Na każdym rozwidleniu trasy stali ludzie kierujący „pan tu, pani tam”, jak policjanci na skrzyżowaniach (śmiech).


EDYTA LEWANDOWSKA, 15 miejsce, czas 10:50:19

- Zacznę od tego, że na pierwszą połowę sezonu szykuję się  na znacznie krótsze dystanse niż 87 km, na których były rozgrywane MŚ w trailu. Mój start docelowy to Mistrzostwa Świata w Długodystansowym Biegu Górskim (36 km, 24 czerwca w Karpaczu). Wytrzymałość, zwłaszcza siłowo-szybkościową mam więc w tej chwili na znacznie krótszy dystans.

Z występu na Penyagolosie jestem zadowolona. 87 km jeszcze nie biegałam, to był mój debiut w tak długim ultra i ten debiut uważam za udany. W samych mistrzostwach zrobiłam duży postęp, bo w ubiegłym roku we włoskim Badia Prataglia byłam 30 (tam biegaliśmy na krótszym dystansie, 50 km). Poprawiłam się więc o 15 miejsc, a mogło być dużo lepiej, bo plany trochę mi pokrzyżowały problemy natury kobiecej. Nie tłumaczę się, oczywiście, ale mam z tym trochę pecha, bo co roku akurat na mistrzostwach świata przychodzi mi okres (śmiech). Muszę pod kątem kolejnych zawodów skonsultować z jakimś lekarzem, czy termin okresu można regulować i lekko przesunąć w razie potrzeby (śmiech). Teraz w Hiszpanii trzy razy musiałam sobie zrobić postój w krzakach. Oceniam, że straciłam w ten sposób około 7 minut. To sporo, wystarczy powiedzieć, że na punkcie pomiarowym na 62 km byłam dziewiąta! Końcówka czołowej dziesiątki była zatem do ugrania. Więcej na tym dystansie nie, ale gdybyśmy biegały na, powiedzmy, 50-60km… Szybkościowo oraz siłowo jestem bardzo mocna i powalczyłabym nawet o najlepszą szóstkę! (uśmiech)

Zaczęłam mocniej niż Magda Łączak, bo wiedziałam, że z powyższych powodów będę traciła czas na punktach. Było to jednak tempo na tyle dla mnie komfortowe, że do 50 kilometra miałam wrażenie, że truchtam. Byłam mocno zaskoczona, że tak łatwo uciekam dziewczynom pod górkę czy na płaskim. Ale oczywiście cały czas byłam świadoma tego, że Madzia Łączak mnie dopadnie, bo jej wytrzymałość i doświadczenie na takich dystansach są niebotycznie większe niż moje. To była tylko kwestia czasu i dystansu, na którym Magda mnie dogoni (uśmiech).

Pod kątem mistrzostw w Karpaczu jestem zatem bardzo zadowolona z biegu na Penyagolosie, wszystko idzie w dobrym kierunku. Dyspozycja siłowa i szybkościowa, ogólne samopoczucie, to jak mi się biegło i jak się czuję po biegu – wszystko jest w jak najlepszym porządku. Nie mam sobie nic do zarzucenia, zrobiłam wszystko co mogłam. To dobrze, bo takie poczucie dodaje „powera” i motywacji do dalszej pracy. Choć, oczywiście, maleńki niedosyt gdzieś tam się czai, że gdyby nie „historie kobiece” mogło być nawet TOP 10, a nie TOP15 (śmiech).

Do mistrzostw w Karpaczu nie planuję już żadnych startów, skupię się wyłącznie na treningu. Pojadę, oczywiście, pod Śnieżkę trochę wcześniej, żeby przebiec całą trasę mistrzostw, dobrze ją poznać. Skupić się na starcie i taktyce biegu.

Bardzo miło wspominam cały wyjazd i świetną atmosferę w naszej drużynie. Wspieraliśmy się nawzajem, pomagaliśmy sobie ile kto mógł. Każdy walczył na trasie z całych sił, z całego serca! Nikt się nie poddał, nie zszedł z trasy, każdy dał z siebie wszystko. Paweł Dybek miał ogromne problemy z żołądkiem, widziałam to, gdy go mijałam, Paulina Wywłoka to samo, Marcin Świerc walczył z bolesnymi obtarciami od stroju… Każdego coś dopadło, a jednak wszyscy ukończyli zawody, nikt nie zrezygnował,każdy zostawił sporo zdrowia i potu na tej wymagającej trasie.A przecież nie możemy się równać z najsilniejszymi nacjami w trailu, które mają wszystko na najwyższym poziomie organizacyjnym i finansowym, mają szkolenie, dużych sponsorów, mogą trenować na trasach mistrzostw świata długimi tygodniami… My trenujemy każdy we własnym zakresie, łatamy, żeby to wszystko miało ręce i nogi… Zrobiliśmy w sobotę naprawdę wszystko co mogliśmy!Gratuluję z tego miejsca wszystkim startującym zawodnikom i dziękuję supportowi za pomoc na punktach. Bez Was byłoby bardzo ciężko!!!

rozmawiał Piotr Falkowski

fot. Jan Nyka - fotografia

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce