5, 10, 15, maraton, czyli PZU Festiwal Biegowy w Krynicy po naszemu

 

5, 10, 15, maraton, czyli PZU Festiwal Biegowy w Krynicy po naszemu


Opublikowane w pon., 15/09/2014 - 09:45

Praca nagrodzona w konkursie "Mój Bieg. Mój Festiwal 2014"

W tym roku (jak co roku :) zdecydowaliśmy się wziąć udział w Festiwalu Biegowym w Krynicy. Po raz pierwszy był to naprawdę "zabiegany" festiwal.

Pojechaliśmy na niego w trójkę: Annika, Grzechu i Szkrab. Ponieważ musieliśmy podzielić się biegami, by Szkrab miał opiekę, to w dalszej części przeczytacie relację 4 w 1 - z biegu na 15 km, nocnego biegu na 5 km, Życiowej Dziesiątki i Koral Maratonu.

Bieg na 15 km

Annika pisze: W związku, że Szkrabem trzeba się opiekować podzieliliśmy się biegami. Wybór był prosty - trzeba pobiec coś w piątek, bo w niedzielę Grzechu biegnie maraton a wcześniej bieg nocny więc poza dychą w sobotę nie było dla mnie zbyt wielu możliwości. A interesowało mnie coś konkretniejszego niż mila czy bieg deptaka, więc padło na piętnastkę.

Po małych perypetiach odbieramy numery startowe. Nie ma już zbyt wiele czasu. Wsuwam draże z pakietu i udaję się na start. Po drodze spotykamy Zabieganych. Zabieganki rewelacyjnie przebrały się na bieg Przebierańców. Swoją drogą, do Krynicy na festiwal przyjeżdża masa ludzi, ale swój swego znajdzie - nawet w przebraniu.

Na starcie wydaje się być niewiele osób, w porównaniu z Życiową dychą – garstka. Czuję lekki niepokój. Mówią o IronRunach, którzy też startują - myślę: "no ładnie będę na szarym końcu biegu". Ale co tam, odwrotu już nie ma. Startujemy o 17. Z deptaka trasa prowadzi w stronę Tylicza. Zaczyna się długi podbieg. Sic! Wydaje się nie mieć końca, modlę się by skończył się wcześniej niż w centrum Tylicza. Na punkcie z wodą - krzyczą: Teraz to już tylko z górki! Jak powiedzieli tak było. Zbieg był cudny. Nogi same przebierały. Mogłam lecieć szybciej, ale myśl, że trzeba będzie wracać tą samą trasą i ponownie się wspinać hamował moje zapędy.

W Tyliczu znów podbieg na rynek. Połowa trasy już za mną.Teraz tylko wlecieć znowu na "Romę". Tak słowo Roma zna większość biegaczy, szczególnie krynickich maratończyków. Ja nie znałam. I dobrze, bo wtedy mogłabym się jej przestraszyć. Pod koniec wspinaczki na Romę jest mi już ciężko - dużo osób idzie, co kusi by też choć na chwilę przestać biec i złapać oddech. Kapituluję i chwilę przechodzę do marszu. Tak na zmianę maszerując i biegnąc docieram do punktu z wodą. Wypijam dwa kubki i lecę.

Siły odżyły, jest z górki, o dotychczasowym wysiłku już nie pamiętam. Ten odcinek biegło mi się super. Przy zbiegu na deptak fajny doping kibiców. Słyszę też okrzyki od Zabieganych. Na metę wbiegam zadowolona. Przybiegłam wcześniej niż zakładałam, więc rodzinki nie ma. Wracam szybko do hotelu, by Grzechu zdążył o 19.00 na galę Biegowego Dziennikarza Roku. Potem wiadomo - opieka nad Szkrabem i dopiero po 22.00 z ciekawości sprawdzam jaki miałam dokładnie czas.

Wśród całej masy cyferek przy nazwisku intryguje mnie jedynka. O co come on? Oczom nie wierzę, jestem pierwsza w K30-39. Eeeee nie może być, przecież to Krynica tu startuje pełno dobrych biegaczy. Sprawdzam jeszcze raz - a jednak, wygrałam! Nie po raz pierwszy okazuje się, że trzeba walczyć do końca i nie poddawać się. Już na Adventure Race niejednokrotnie się o tym przekonaliśmy!

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce