Artur i Alicja Paszczak w górach i w życiu rozumieją się bez słów

 

Artur i Alicja Paszczak w górach i w życiu rozumieją się bez słów


Opublikowane w pt., 30/01/2015 - 12:15

Na początku połączyła ich pasja do gór. Razem wspinali się, wyjeżdżali na wyprawy w Alpy i Himalaje. Startowali w rajdach przygodowych na świecie. Potem odkryli biegi ultra. Okazało się, że dla znanego małżeństwa taterników Alicji i Artura Paszczaków to może być nie tylko świetna forma przygotowania się do zdobywania kolejnych szczytów, ale również niezwykła przygoda.

– Z czasem zaczęło to działać jak perpetuum mobile. Im więcej biegaliśmy, tym mieliśmy lepszą formę podczas wspinaczki. Im lepiej się przygotowaliśmy do sezonu w górach tym lepsze odnosiliśmy wyniki w zawodach – mówi Artur Paszczak, wieloletni prezes Klubu Wysokogórskiego, autor ponad 30 nowych dróg wspinaczkowych w Tatrach. A żona się szeroko uśmiecha.

Rozmowa Macieja Gelberga

Panie Arturze często podkreślał Pan, że bieganie to nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Co musiało się stać, że nie tylko przezwyciężył Pan sceptycyzm, ale stał się zapalonym zawodnikiem ultra?

Artur Paszczak: Za wszystkim stoi żona. To ona mnie namówiła. Przekonywała, że jeśli chcemy poprawić naszą kondycję – która w taternictwie jest czymś podstawowym – musimy zacząć biegać. Początki były jednak ciężkie. Zaniedbania związane z pracą w korporacji – na szczęście mam to już za sobą – bardzo mocno dawały o sobie znać. Musiało trochę potrwać zanim zacząłem odczuwać przyjemność z biegania. Alicja była dużo silniejsza.

Alicja Paszczak: Początki były dosyć żałosne, a mąż posądzał mnie nawet o celowe wydłużanie trasy. Nie mógł uwierzyć, że 10 km to taki kawał drogi. Wiedziałam jednak, że ma spore możliwości. W górach, na podejściach zawsze był lepszy ode mnie.

A Pani miała za sobą jakieś doświadczenia sportowe?

Alicja: Oboje trenowaliśmy w przeszłości gimnastykę: ja akrobatyczną, mąż sportową. Wiemy więc co to jest atmosfera startowa, rywalizacja. Z czasem zaczęło nam tego brakować. Warto dodać, że w przeszłości biegałam w zawodach na orientację. Było mi więc trochę łatwiej.

Zaczęliście jednak nie od biegów górskich czy klasycznych maratonów, ale rajdów przygodowych...

Artur: Kilkanaście lat temu było to bardzo modne. W 1998 roku wystartowaliśmy nawet w Eco Challenge w Maroku. 500 km po pustyniach i górach zajęło nam 9 i pół dnia. Wraz ze Stefanem Stefańskim oraz Krzysztofem Starnawskim byliśmy pierwszymi Polakami, którzy wzięli udział w tych zawodach. Zajęliśmy 19. miejsce, organizatorzy uznali to za świetny wynik. Aż 23 drużyny nie ukończyły rywalizacji. Mark Burnett, dyrektor rajdu witał nas na mecie i w kółko powtarzał – „I hope people in Poland will apppreciate this!” – ale „people in Poland” nie mieli o tym zielonego pojęcia! Została tylko wielka satysfakcja i opowiadanie „AMOK!”, które można jeszcze dziś znaleźć w sieci.

Alicja: Nie chcę się chwalić, ale Eko to był mój pomysł. Kiedyś przypadkiem obejrzałam o tym program na kanale Discovery i powiedziałam sobie, że musimy tam wystartować. Było to moje marzenie i bardzo się cieszę, że udało się je zrealizować. Tamta wyprawa była czymś niezapomnianym.

Co było dalej?

Artur: W 2009 r. pobiegłem swój pierwszy maraton. Oczywiście znowu wszystkiemu winna jest żona, która rok wcześniej nie tylko wystartowała, ukończyła, ale jeszcze zrobiła niezły czas 3:37 z sekundami. Cóż miałem zrobić, też musiałem spróbować. Presja była przecież nie do wytrzymania.

Alicja: Presję wywierali głównie koledzy w klubie wysokogórskim, którzy żartowali sobie z Artura, że boi się wystartować, bo dostanie lanie od żony. I za pierwszym razem niewiele brakowało!

Mimo wszystko udało się i dobiegł Pan do mety przed żoną?

Artur: Cały czas trzymam się tej zasady, ale nie mogę pozwolić sobie nawet na moment dekoncentracji! Do tej pory mam za sobą trzy maratony. Moja życiówka to 3:20, Alicja pobiegła zaledwie dwie minuty wolniej.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce