14 PKO Cracovia Maraton: Tym razem się nie udało, ale co nas nie zabije to nas wzmocni

 

14 PKO Cracovia Maraton: Tym razem się nie udało, ale co nas nie zabije to nas wzmocni


Opublikowane w śr., 22/04/2015 - 16:34

Budzik zadzwonił o 3 nad ranem. Czułem się trochę rozbity, bo nie była to najlepiej przespana noc. Mimo to szybko wstałem, ciesząc się na to co mnie czeka. Pomyślałem sobie: znowu się sponiewieram na maratonie w Krakowie!

Relacja Sebastian Nicponia, Ambasadora Festiwalu Biegowego w Krynicy z 14. PKO Cracovia Maratonu

Wyjechałem z domu przed godziną 4.00 zgarniając w Częstochowie Grześka, który również chciał wystartować w zawodach.

Kiedy dotarliśmy na miejsce było już dosyć późno. Mimo to bez żadnych problemów, bardzo szybko odebraliśmy pakiet startowy. Poczułem lekki zawód oglądając koszulkę przygotowaną przez organizatorów. W zeszłym roku była dużo ciekawsza. Ale cóż na to poradzić?

Wracając do samochodu spotkałem Anię, która również miała zmierzyć z maratonem. Chwilę porozmawialiśmy, ale już musiałem lecieć, by się przebrać. Trzeba było przecież zrobić rozgrzewkę.

Nerwowo się zrobiło na 5 min przed startem. Ciągle bezskutecznie szukałem brata i tatę, którzy mieli odebrać ode mnie rzeczy. Niemal w ostatniej chwili się znaleźli.

Trzy, dwa, jeden i …ruszyliśmy. Początek był spokojny. Postanowiłem pobiec na 3:15:00, lecz po ok. 2 km stwierdziłem, że czuję się dobrze i mogę powalczyć o lepszy wynik. Wydawało mi się, że 3:10:00 jest w moim zasięgu. Postawiłem wszystko na jedną kartę. Czy słusznie?

Minąłem pierwszy punkt odżywczy. Na początku nie zamierzałem brać wody, ale przypominając sobie zeszłoroczne niedobre doświadczenia zmieniłem zdanie. Wziąłem łyk, dwa i pobiegłem dalej. W końcu dotarłem do 10 km. Popatrzyłem na zegarek. 0:45:21. - Dawno tak wolno nie leciałem dyszki – pomyślałem sobie.

Czułem jednak, że noga coraz lepiej podaje. Widziałem też, że tempo oscyluje w okolicy 4.20 min/km. - To jest mój dzień i łatwo się nie poddam – powtarzałem w duchu.

Dobiegłem w końcu do połowy dystansu i znowu spojrzałem na zegarek. - Jest dobrze. Tempo nadal pozostaje niezmienne - pomyślałem. Na 28 km wziąłem żel. Chwilę później zauważyłem lekki spadek prędkości. Starałem się jednak tym nie przejmować, zdając sobie sprawę, że winna mogła być temu pogoda, która nas nie rozpieszczała. Walka z porywistym wiatrem zrobiła swoje.

Do 35 km biegło mi się w miarę komfortowo, ale w końcu zaczęły pojawiać się oznaki zmęczenia. W okolicy Bulwarów Wiślanych było mi już tak gorąco, że w pewnym momencie miałem ochotę wskoczyć do rzeki, by się schłodzić. Na szczęście tego nie zrobiłem. Przecież ze mnie taki pływak jak i baletnica.  

W końcu musiało się to stać. Przyszła ONA – słynna – „ściana maratońska”. Walczyłem z nią z całych sił, ale niestety poległem. Tempo dramatycznie spadło do ponad 5min/km. Na szczęście kryzys trwał krótko. Już po kilku minutach mogłem wrócić do poprzedniego tempa. Zacisnąłem zęby i …

Niestety mimo wielkiej walki o złamanie 3:10:00 nie udało mi się. Skończyłem maraton z czasem 3:11:46. To dało mi dopiero 245 miejsce. Czułem spory zawód. Po chwili się jednak otrząsnąłem. Pomyślałem sobie: ,,co nas nie zabije to nas wzmocni``.

Sebastian Nicpoń

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce