Anna Maria Szetela trzecia w maratonie na biegunie. "Najtrudniejsze było... zebranie funduszy"

 

Anna Maria Szetela trzecia w maratonie na biegunie. "Najtrudniejsze było... zebranie funduszy"


Opublikowane w czw., 05/05/2016 - 08:52

Jak wyglądało żywienie i nawadnianie na trasie? Niedobór cukru i elektrolitów na trasie maratonu może być bardzo niebezpieczny.

Zostało nam zasugerowane, żeby zabrać ze sobą zapas napojów dla biegaczy. Wzięłam ze sobą z Polski batony i wystarczyło. Żeli nie stosowałam. Można było skorzystać z obozowej kuchni, nie było bowiem limitu czasu, a niektórzy biegli ponad 10 godzin - można było wypić herbatę, zjeść nawet ciepły posiłek, ale nie było co się rozsiadać na trzydaniowy obiad, bo potem ciężko byłoby wstać. Ja wpadałam do namiotu, zjadałam szybko i wracałam na trasę, bo szkoda było czasu.

Rozmawiałem z biegaczem, który ukończył maraton na Bajkale i powiedział, że wszystkie napoje, całe jedzenie było numerem przypisane konkretnemu zawodnikowi. Jak ktoś dobiegł do mety bez wszystkich pustych butelek, opakowań to był dyskwalifikowany, bo był kategoryczny zakaz śmiecenia.

Tu aż tak nie było, choć organizatorzy zwracali uwagę, żeby nie śmiecić i faktycznie na trasie nie widziałam śmieci.

Bała się pani, tak po ludzku, tego wyzwania, tej trasy?

Czułam respekt. Bardziej się bałam tego, że organizatorom nie uda się naprawić tego pasa startowego i maraton zostanie odwołany, przełożony na przyszły rok. Ta tygodniowa niepewność sprawiła, że człowiek nie myślał o tym co go czeka na trasie, przynajmniej ja. Powiedziałam nawet współuczestnikom, że po czymś takim sam bieg to będzie najmniejszy pikuś. Pośmiali się, ale przyznali mi rację. Przekładanie startu było sporym kłopotem, trzeba było przebukowywać bilety, niektórzy musieli kupować nowe. Ja miałam pięciodniowy margines, a tydzień z okładem to już było niekomfortowe. Im dłużej nas trzymali tym na Spitsbergenie, zaczęło brakować miejsc noclegowych. Zaczęli się zjeżdżać narciarze, turyści.

Była obawa o kontuzje. Zdarzały się przypadki połamanych rąk, na szczęście obyło się bez takich przygód.

Stosowała pani jakieś techniki automotywacyjne przed startem - wizualizacje, powtarzanie mantr „nie wycofam się”, czy poszła pani na żywioł?

Mantr nie było, ale wyobrażałam sobie nawet nie samo wbiegnięcie na metę, ale kiedy będę mogła powiedzieć znajomym, że ukończyłam maraton na biegunie północnym. Mało osób zresztą wiedziało o moim starcie, bo nie chciałam zapeszać. Dużo znajomych dowiedziało się o moim starcie po fakcie, po powrocie do Krakowa. Pomagała też świadomość, że nie ma limitów czasowych, organizatorzy powiedzieli, że można nawet pójść się przespać dwie godziny i wrócić na trasę.

Z pani opowieści rysuje się coś łatwego, ale przebiegnięcie ponad 40 km przy minus 20 stopniach to przecież nie jest bułka z masłem.

Owszem, ale po ukończeniu mogę już tak mówić. Na trasie, gdy człowiek koncentrował się na kolejnych krokach, nie myślał o tym, jak długo trwa wysiłek. Ja nie sprawdzałam ile czasu już biegnę, bo nie chciałam się załamywać. Byłam zdziwiona, kiedy ukończyłam maraton i dowiedziałam się, że zajęło mi to 6,5 godziny. Zastanawiałam się: "Ojej, kiedy to minęło". O relatywnie niskiej skali wyzwania świadczy fakt, że bieg ukończył 79-letni maratończyk i nie był ostatni. To niezwykle barwna osobowość zresztą. Maratony zaczął biegać w wieku 54 lat, wcześniej był żeglarzem, zaliczył Everest, parę górskich biegów, a w tym roku postanowił się sprawdzić na biegunie.

Jak pani trenowała przed tym biegiem, zima bowiem w Polsce nie rozpieszczała. Udało się dobrze przygotować?

Tak. Organizatorzy sugerowali, że bez trudu można ukończyć ten maraton, choć zalecali, by zawodnicy z cieplejszych krajów spróbowali najpierw biegać w warunkach zimowych, jeżeli ktoś tego wcześniej nie robił. Niektórzy opowiadali, że ćwiczyli w wielkich chłodniach. Ja zaczęłam trenować około 4 miesiące przed startem. Szykowałam się jak do normalnego maratonu. Cieszyłam się gdy raz w Krakowie było minus 10 stopni i zadymka śnieżna. Chodziło też o wypróbowanie ubrania. Miałam na sobie to samo, co potem w trakcie zawodów, może o jedną warstwę mniej i sprzęt zdał egzamin. Niestety nie udało się pojechać zimą w góry, do Kościeliska czy Karpacza, i trenowania w bardziej zimowych warunkach, bo może wtedy ten wynik byłby lepszy, ale to już za mną. Grunt, że ukończyłam.

Jeżeli chodzi o start w trudnych warunkach, to pewną zaprawę miałam. Rok temu pobiegłam w Maratonie Marzanny w Krakowie i było bardzo zimno, a najzimniej w kolejce do depozytu. Jakieś przetarcie więc było.

Opracowała pani jakąś inną technikę do biegania po tym śniegolodzie?

Jestem biegaczem amatorem i nie wiem, czy biegłam poprawnie, ale w Krakowie starałam się zbierać wskazówki od innych biegaczy czy w sieci. W zasadzie na trasie szybko zaczęłam skupiać się na widokach i zapomniałam, jak te nogi mam stawiać, że jest jakaś technika biegu. Po prostu pobiegłam.


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce