Delfinki nie gryzą. Spartan Race Super [ZDJĘCIA]

 

Delfinki nie gryzą. Spartan Race Super [ZDJĘCIA]


Opublikowane w ndz., 02/08/2015 - 08:38

Na pocieszenie 2.5-metrowa gładka ściana do przeskoczenia. Wchodzi bez problemu. Spora część zawodników musi na niej korzystać ze wzajemnej pomocy - podsadzania i wciągania. Jeszcze trochę w górę i potężny, długi zbieg. Trochę szutrem, trochę kamienistą ścieżką i płytkim potoczkiem. W to mi graj! Zbieg kończy się przyjemną rundką z ciężkim worem na barkach. Nie powiem, na wejściu na błotnistą skarpę z trudem utrzymuję równowagę. Zrzucam "towarzysza" z pleców i od razu w górę. Jaworzyna po raz drugi albo trzeci, już tracę rachubę. Tym razem na sam szczyt!

Z ozorem do gleby szybko napieram, przeganiając mnóstwo zawodników wcześniejszej fali, tych startujących pół godziny przede mną. Na szczycie rzut oszczepem z kilku metrów do słomianej tarczy. Tego nigdy nie ćwiczyłem, tylko widziałem na spartańskich filmikach. Chwila skupienia i fiuuu... oszczep mija cel o jakieś 30 cm. Za to macham tyle samo delfinków. Przy górnej stacji kolejki znów wysoka gładka ścianka. Hop i po wszystkim, choć wypór na rękach był już trudny. Dzięki tym kochanym delfinkom. Zaraz potem podobna ścianka, tylko przewieszona. Łap za belkę, strzał do krawędzi, zahaczenie pięty i przewijam się na drugą stronę. A może te ścianki były w innej kolejności albo zupełnie gdzie indziej? Rzeczywistość mi się już trochę rozmywa.

Jeszcze są poręcze. Takie do przejścia na samych rękach, z nogami dyndającymi w powietrzu. Daję radę, choć wielu ćwiczy padnij-powstań. I od razu najbardziej szalony zbieg, jeden z najdłuższych na trasie. Przez chaszcze, potem wąską i bardzo stromą ścieżką. Gdzie mam zyskać, jak nie tu?

Na dole zbieg ma kilka hopek jako przerywniki, też przez chaszcze. Na jedynym płaskim odcinku drugi małpi gaj. Tym razem belki do przejścia na samych rękach. Te mam tym razem suche, więc przechodzę bez kłopotu. Jeszcze wspinaczka po siatce, czołganie wąską rurą i taśmy znaczące trasę kierują nas prosto do potoku...

Lecimy nim długo. Kamieniste dno wymaga uwagi przy zbieganiu, ale woda przyjemnie chłodzi stopy. Te niedługo pozostają suche po wyjściu, gdyż czeka na nas rów z błotnistą wodą do pasa, z wyrastającymi z niego wysokimi linami do wejścia. Jak ja zlekceważyłem tę przeszkodę! Na treningach po chamsku darłem na samych łapach dowolną ilość razy na dowolną wysokość, więc nie uznałem za stosowne opanować szlachetnej techniki zaczepiania stóp na linie.

Tutaj lina, w przeciwieństwie do tej na treningowej sali, jest totalnie ubłocona i śliska. Dwa węzły są tylko na samym dole. Dzielnie drę na bułach do połowy wysokości, po czym... ześlizguję się i z wdziękiem słonia oraz głośnym pluskiem ląduję w borowinowej kąpieli. Siły stracone za frajer. 30 delfinków - bezcenne. Nielicznym się udaje wejść do końca, zahaczając stopy. Potem ktoś mi powie, że wszedł na samych rękach. Szympans jakiś?

Trochę zbiegu przez chaszcze, znowu na dno potoku i moja ulubiona przeszkoda. Wspinaczkowa ścianka trawersowa. Buty śliskie, łapy śliskie, ale pokonuję ją doświadczeniem, po prostu wiem jak ustawiać środek ciężkości i odciążać ręce. Na moje oko 90% ludzi ćwiczy delfinki. Do mety stąd są "dwa kilometry", ale tę wersję słyszymy od wolontariuszy już od dłuższego czasu. Takie spartańskie zakrzywienie przestrzeni.

Wciąganie ciężkich worków na bloczkach. Naprawdę ciężkich, takich prawie przeważających własny ciężar. Z tym sobie daję radę, ale z przejściem przez równoważnię już nie. Jak to dobrze, że ostatnio regularnie ćwiczyłem delfinki...

Bieg potokiem, pod długim ciemnym mostem, to już okolice mety. Ale trzeba jeszcze raz wypruć pod górę. Jakiś zawodnik bluzga jak szewc, jak on "kocha" te góry. Na szczycie tego ostatniego podejścia krótkie czołganie pod zasiekami. I fruuu... szalonym zbiegiem w dół stoku narciarskiego do mety. Spartaaa!!!

Czas 2:58 i trochę. Walka na końcówce o złamanie 3 godzin nieźle mnie wykończyła, jak i cały bieg. Ktoś zmierzył GPS-em, że było ponad 15 km. Piękny medal, kilka kubków wody, przydziałowe piwo i pamiątkowa koszulka. Miejsce 199 na tysiąc kilkaset. Chyba niezły debiut. Mój biegowo-górski przyjaciel Jarek wita mnie na mecie. Jego mała córeczka właśnie ukończyła Spartan Kids Race, więc jest podwójnie zadowolony.

Chwilę później na metę wpadła moja łódzka koleżanka Dorota, zapalona crossfitterka i jednocześnie naprawdę dobra biegaczka. Biegliśmy w tej samej fali, długo napieraliśmy razem, raz ja trochę z przodu, raz ona. Dokładnie na tych samych przeszkodach też przytuliliśmy karniaki. Byłem pełen podziwu, jak cisnęła na wszystkich podejściach. Trochę jej odskoczyłem dopiero na ostatnim długim zbiegu. To też był jej pierwszy Spartan, choć niedawno przebiegła trudną, bagienną Bitwę o Łódź, zajmując 3. miejsce.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce