Harpagan, Skorpion, Kierat, Dymno, Nocna Masakra... A może ultra z kompasem?!

 

Harpagan, Skorpion, Kierat, Dymno, Nocna Masakra... A może ultra z kompasem?!


Opublikowane w wt., 25/10/2016 - 08:58

Bieganie o świcie

Przetrwałem jakoś długą, październikową noc. Kolejne punkty, pod PK 4 do PK 8 podbijam może nie idealnie, ale bez większych błędów nawigacyjnych. Jest w miarę sucho co ułatwia bieg. Stawka już się rozciągnęła, obsługa punktów informuje mnie, że jestem w drugiej dziesiątce zawodników. Na tym etapie biegnę zwykle sam. Nie licząc oczywiście leśnych zwierząt, które straszą świecącymi się oczami podświetlonymi przez latarkę-czołówkę.

Tym, co najbardziej przeszkadza jest wiatr. Silny, zimny, wilgotny. Daje o sobie znać szczególnie w terenie otwartym, który szczęśliwie – zdarza się z rzadka. Truchtając skulony w myślach współczuję rowerzystom, którzy wystartują za kilka godzin.

Około 4 nad ranem, po siedmiu godzinach dobiegam do półmetka. Uzupełniam zapasy, zabieram kurtkę, pobieram drugą mapę na kolejne 50 km. Potem trafia się ów opisany na wstępie kryzys, który jakoś przetrwałem.

W drodze do PK 12, trochę wymęczony poruszaniem się po „drogach” istniejących jedynie na mapie, tuż za Biskupnicą doganiam w końcu Krzyśka i Marysię. Że kolega dobrze nawiguje to wiem, bo już znamy się nie od dziś a i bywało, że ratował mnie z nawigacyjnej opresji, gdy stojąc w lesie rozkładałem bezradnie ręce nie wiedząc gdzie jestem. Tym razem bardziej dziwię się Marysi, która biegnie w czubie, w pierwszej dziesiątce stawki, gdzieś w okolicach 70 kilometra. I dobiegnie – razem z Krzyśkiem właściwie zamknie ex aequo pierwszą dziesiątkę przybyłych na metę, spośród 156 startujących.

Przed punktem uciekam do przodu i wbiegam na PK 12 jako pierwszy. Jest 7 rano, właśnie zaczyna się dzień. Punkt ustawiony nad Jeziorem Olszanowskim wygląda o tej godzinie urokliwie. Jak zwykle wyjmuję mini-kamerę robiąc zdjęcia i nagrywając krótki film. W dobrym humorze wybiegam do trzynastki rysując po drodze dla zabawy strzałkę na piasku z podpisem „do PK 13”. Przed punktem doganiam wahających się na skrzyżowaniu Witka i Piotrka. Razem znajdujemy ognisko, wolontariuszy i punkt. Biegniemy jeszcze jakiś czas razem potem wysuwam się do przodu awansując tym samym na piątą pozycję. Myślałem, że w drugiej połowie będę głównie szedł, z niepokojem czekam, kiedy odetnie mi prąd, ale na razie jest dobrze. Pewnie ten wolny początek sprawił, że mam jeszcze rezerwy sił.

Sprzęt

Obowiązkowe wyposażenie na piesze maratony na orientację nie jest ani liczne, ani drogie. Zwykle wymagany jest naładowany telefon komórkowy, dowód osobisty, latarka-czołówka i ewentualnie folia NRC. Tyle. Jest tego dużo mniej niż na górskich biegach ultra, choć dystans jest pokaźny, problemy ze znalezieniem zawodnika w przypadku nieszczęśliwego wypadku większe niż na trasie liniowej a warunki na trasie czasami ekstremalne. Przykładem mogą być tu dawne edycje „Skorpiona”, podczas których zawodnicy szukali punktów w roztoczańskich jarach brodząc po kolana w śniegu.

W przypadku wyposażenia liczyć trzeba nie tyle na to, co wymusi na tobie organizator ile na własny rozsądek i doświadczenie. Podstawowe pytanie w przypadku ubrania to, czy biegasz czy chcesz pokonać trasę marszem. Piechur powinien ubrać się tak, na długą wycieczkę w góry i nie przesadzać z dodatkowym odzieniem. Nie ma sensu dublować w plecaku tego, co już mamy na sobie. Biegacz ubiera się tak, jak na długie zawody biegowe z drobną jednak różnicą. Po pierwsze, czy zimą czy latem nogi powinny być całe zakryte. Niejednokrotnie przyjdzie przedzierać się przez jeżyny i zarośla a te bardzo lubią poharatać nam nogi. Warto też pamiętać, że jeśli ukończymy zawody, to nasze ubranie może być naderwane, podziurawione, pozaciągane. To nie liniówka, chaszcze robią swoje. Warto się przed startem zastanowić, czy ubieramy drogą kurtkę, bajerancką nówkę-sztukę, czy może starszą, spełniającą swoje zadania ale już schodzoną.

Najważniejszą rzeczą jest oczywiście kompas. Ważne, aby miał on miarkę pozwalającą mierzyć odcinki na mapie i przeliczać na rzeczywisty dystans. Polecam kompasy kciukowe, wygodne w użyciu i precyzyjne, choć można też startować a nawet wygrywać mając zwykły kompas zawieszony na sznureczku na szyi. Sam tak zaczynałem i tak wygrałem pierwszą orienterską setkę.

Kolejnym ważnym elementem wyposażenia jest zapas żywności i napojów. To nie bieg liniowy w górach ani tym bardziej bieg uliczny. Tu nie ma sympatycznej dziewczynki, która co 5 km poda ci kubek z izotonikiem. Tu trzeba zabrać do plecaka to, czego będziesz potrzebował przez najbliższe 20 lub 50 kilometrów. W zależności od tego, co o punktach kontrolnych mówi komunikat startowy. Bywa, tak jak na „Harpaganie”, że niektóre punkty mają przynajmniej wodę. Wtedy możesz się ograniczyć głównie do zabrania żywności. Bywa też tak, że wodę można uzupełnić jedynie w bazie. Trzeba to sobie samemu wszystko skalkulować tak, aby z jednej strony nie zabrakło, a z drugiej nie dźwigać niepotrzebnego balastu. Niezależnie od tego warto wyrobić sobie zwyczaj zabierania ze sobą 10 złotych (papierkowych) – nic nie ważą a za dnia można natrafić na sklep w wiosce i uzupełnić, co trzeba.

Zapach punktu

Droga do PK 15 łatwa nie jest. Patrzę na mapę – aha, tu tą drogą, przez pola, przeskoczę rów i już będzie las, w którym stoi punkt. Chwilę później podnoszę głowę, rozglądam się, biegam wzdłuż ulicy i szukam drogi, której nie ma. No nic, to na przełaj, przez łąki. Dalej ma być rów, który mam przeskoczyć, lecz zamiast niego są… jeziorka. Za Chiny ludowe ich nie przeskoczę. Na szczęście teren jest pagórkowaty, jeziorka łączą się ze sobą i w najwyższym miejscu to połączenie jest tak wąskie, że zamienia się w rów z wodą. Udaje się przeskoczyć i już jestem u podnóża lasu.

Tylko gdzie ten punkt? Drogi niezbyt się zgadzają. Myślałem, że już wiem gdzie jestem, już wyjąłem kartę SI do podbicia, już uszykowałem kamerkę, aby zwyczajowo nagrać punkt. A tu coś tak dziwnie to wszystko wygląda. Wtem ktoś przebiega obok mnie. Jakiś zawodnik, którego nie znam. Czy to Marcin, który przybiegnie jako czwarty? Nic nie mówi, oddala się. Czyli pewnie jestem gdzieś w pobliżu. Punkt ma być na jakiejś górce. Górka obok jest, ale porośnięta jakąś straszną gęstwiną młodych drzewek. Nagle czuję… zapach ogniska! Ha, to ich zdradziło! Brnę przez gęstwinę, dochodzę do szczytu i jest punkt!

Bawiąc się kamerką, w dobrym humorze zauważam, że zgubiłem kartę SI. Mina mi rzednie. Jeśli w tych krzakach, to koniec. Godzinę będę szukał. Cofam się, szukam w strachu czesząc chaszcze i w końcu rwąc rękaw kurtki, którą kupiłem niedawno jako wyposażenie obowiązkowe na UTMB. Trochę klnę z powodu straty, ale kartę SI znajduję. Wypadła mi na pobliskim skrzyżowaniu, przed górką. Uff.., zawsze trzeba pilnować karty startowej. Na szczęście tu straciłem niewiele. Drugi raz wchodzę na porośniętą górkę, tym razem od drugiej strony gdzie wykarczowano wygodne wejście. Podbijam kartę i lecę dalej. Kilkaset metrów dalej naprowadzam na kłopotliwy punkt wyłaniających się z lasu Witka i Piotrka, którzy biegną za mną.

Droga pomiędzy jeziorami, do PK 16 jest męcząca i mozolna. Nie zgadzają mi się obiekty na mapie, dróg nie ma. Idę to na przełaj, to przez jakieś pastwiska usiane krowimi „minami”. Oczywiście nie byłbym Pawłem Pakułą, gdybym przez nieuwagę w jedną taką nie wdepnął. Zbliżam się, kieruję w dobrym kierunku - to wiem na pewno. Utwierdzają mnie w tym miejscowi zagadujący z ciekawością: „a co wy tu tak biegacie od rana?” Czyli inni też tu byli, czyli jestem na dobrej drodze.

Ostatecznie po marszu na przełaj wzdłuż linii wysokiego napięcia, zdobywaniu pagórków i zbieganiu z nich punkt udaje się znaleźć. O dziwo nadal jestem piąty. Nikt mnie nie wyprzedził, ale i szanse na dogonienie czwartego są nikłe. Został jeszcze tylko jeden punkt i meta. Ruszam bez zwłoki.


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce