Maraton Jerozolimski: Bieg górski w środku miasta!

 

Maraton Jerozolimski: Bieg górski w środku miasta!


Opublikowane w pon., 16/03/2015 - 14:17

Spotkanie z rodakiem

Nie mogłem liczyć na wsparcie kibiców, bo nie było ich na trasie za wielu. Ci, co stali nie wiedzieli z kolei co to znaczy żywiołowy doping. Problemem były też punkty żywieniowe. O ile nie brakowało na nich wody, to był problem z izotonikami, nie mówiąc już o jedzeniu. To, że na tak wyczerpującym biegu tylko w dwóch miejscach można było dostać banany, czy pomarańcze uważam za duży błąd organizacyjny.

Ostatnie kilometry to było istna męka. Nie walczyłem o czas, o miejsce. Marzyłem tylko by wreszcie ukończyć zawody. Za punkt honoru wziąłem sobie, by nie przejść w marsz. A tu na mnie czekały kolejne podbiegi. Nie byłem w stanie nikogo wyprzedzić, za to mnie mijano hurtowo. W pewnym momencie usłyszałem z tyłu: – Witam kolegę z Polski. To był jeden z rodaków uczestniczących w maratonie. Przez chwilę biegliśmy razem, wspólnie narzekając na trudy wyścigu. – Powinni dawać za ten maraton dwa punktu do UTMB – zażartował mój towarzysz.

Byłem coraz bardziej zmęczony. Puściłem przodem Polaka. Po chwili jednak złapałem się resztek ambicji. Spróbuję chociaż być jak najwyżej w klasyfikacji narodowej – powiedziałem do siebie. Zacisnąłem zęby i przyspieszyłem. – Widzę, ze odzyskałeś siły – zażartował rodak, gdy go mijałem. – Zobaczymy na jak długo – odpowiedziałem.

Nie było mowy o finiszu

Kiedy zobaczyłem na tabliczce 40 km myślałem, że przyspieszę. Dotychczas zawsze tak było. Perspektywa zbliżającej się mety dodawała mi sił. Tym razem to nie działało. Uruchomiłem całe pokłady ambicji, ale nic to nie dało. Przychodziły mi myśli, że to już mój ostatni maraton, że mam dosyć, że rzucam bieganie. Nie mogłem zrozumieć dlaczego te kilometry tak wolno przemijają.

Ostanie metry to była istna męczarnia. Oczywiście nie zabrakło wrednego podbiegu. W końcu zobaczyłem metę. Niebieski dywan i głos spikera czytającego moje nazwisko. Nie było oczywiście mowy o finiszu. Doczłapałem jakoś do końca.

Cały drżałem, ledwo łapałem równowagę. Udało się, dobiegłem – cieszyłem się całym sobą. Dałem z siebie wszystko. Pewnie gdybym pobiegł na początku wolniej uzyskałbym lepszy wynik, ale to nie miało w tym momencie większego znaczenia.

Patrzyłem na kolejnych zawodników. Dopingowałem tych co z trudem dobiegali do mety. Wzruszające było to, że niemal każdy biegacz z Izraela, który finiszował miał w ręku mał flagę narodową. Dla Żydów, którzy cały czas muszą walczyć o swój byt, nawet taka impreza jak maraton może mieć wydźwięk patriotyczny.

Plany na przyszły rok

Kiedy się przebrałem i wracałem do hostelu już nie miałem żadnych wątpliwości dotyczących biegania. Wiedziałem, że znowu w przyszłym roku gdzieś wystartuje w maratonie. Pytanie tylko gdzie? Nie miałem wątpliwości, że musi to być wyjątkowe miejsce, wszak Jerozolima zawiesiła bardzo wysoko poprzeczkę.

Maciej Gelberg

 

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce