Pusta butelka, nóż do tapet, mydło... Ultra 147 Ambasadora

 

Pusta butelka, nóż do tapet, mydło... Ultra 147 Ambasadora


Opublikowane w śr., 01/07/2015 - 08:38

Biegniemy od jednego cienia drzewa do drugiego. W kocu jest - na horyzoncie widać Beatę i kolegów z rowerem. I innych. W końcu mamy motywację, by biec i zapomnieć o bolących  podeszwach. Doganiamy też Sasze. Koledzy z Niemiec biegną z flagą narodową w plecaku. Jeszcze tylko lasem kilka kilometrów. Zaczynamy wyprzedzać i dotrzymujemy kroku Beacie. Janek pyta się w trosce o moje stop. - Nawet nie przypominaj bo chce zapomnieć o tym bólu - odpowiadam. Wiem że są skatowane, praktycznie od 70 km całe w wilgoci. Jeden wielki pęcherz w poprzek śródstopia przecięty, ale pod nim tworzą się kolejne. Nie mogę iść normalnie, więc korzystam z pięty i zewnętrznej krawędzi buta. Efekt - po 20 km dochodzi ból nienaturalnego stawiana stopy.

Pytam się Wojtka czy poratuje mnie przeciwbólowymi. Inaczej chyba nie dam rady. Biec na pewno, czy iść. Nie pije kawy, ale na pobudzenie dobra jest kofeina w tabletce. Połykam. Staram się zagłuszyć wszystko rozmową, chcę ukończyć bezwzględnie ten ultramaraton, choćby w limicie. 

Asfalt. Dobiegamy do 111. kilometra. Mini punkt w namiocie - jest ciepło. Opijam się colą, ładuje butelkę izotonikiem, pakuję w siebie banana. Na drogę  biorę jeszcze cole w kubku. Pamiątkowe fotki w namiocie. Wojtek mówi że mamy bardzo dobry czas, na limit. Wypełzam pochwali ,ale mam kryzys i nie mogę iść. Koszmarnie bolą mnie stopy, w zasadzie kości. Mogę na szczęście truchtać. To nawet lepiej tylko, że z przerwami na odpoczynek. Najchętniej wymieniłbym stopy na coś, co nie ma czucia. Np. protezy Pistoriusa. Mógłbym biec. 

Długi odcinek leśny. Wojtek dogania Saszę, który chce pobić swój wynik sprzed roku. Idziemy wszyscy razem, już droga asfaltową. Trochę podbiegam, wyprzedają mnie. Odpoczywają stopy i znowu podbiegam. Już niedaleko do 132. kilometra, więc przyspieszamy. Po drodze Brigitte opatruje stopy leżącego na ziemi uczestnika. Wojtek dostaje telefon, że już komitet powitalny nie może się doczekać jego przybycia. 

Koledzy biegną szybciej ode mnie. W końcu wpadam do Domu Kultury - punkt Byszewo. Rok temu tutaj skończyłem. Teraz wiedziałem, że się nie poddam. Wpisujemy się na listę obecności i wcześniej ustaliliśmy, że siedzimy tu 15 minut. Nie dłużej. Wpada Maciek, mówi - Dalej nie biegnę. Ale chyba się przesłyszałem, bo zaraz wychodzi na trasę. Chwilę później wpada Janek - wyciąga plastry na bąble. Mówi - idę jak przykleję. Myślę - kurde też taki mam, tylko, że za mały, a potrzebny mi taki na pól stopy. 

Pani Sołtys Byszewa mówi, że ktoś sobie autem podjechał. Czego to teraz ludzie nie zrobią, by się pochwalić. 

Wojtek wychodzi wcześniej. Jest szansa na lepszy czas. Beatka też po nim. A ja mówię sobie - spróbuje Was dogonić na trasie. Łykam przeciwbólowe, kofeinę i opijam się colą, izo do butelki. Dochodzę do Macka. Gadamy sobie co robić. Zaczynam trochę szurać, w końcu wyciągam mapę. Cieszy mnie, że poznam nowe tereny. Zaczynam biec, czuję się lepiej. Pobudzony biegnę coraz szybciej. Patrzę na mapę - zostało tylko chyba 15 km. Szukam kościoła. Doganiam Beatkę, mówię chyba z 8 km zostało. Zatrzymuje się, sprawdzam kierunek. Dogania mnie Beata i mówię już chyba ze 4 km tylko...

Biegnę. Poczekam na ciebie na mecie. Wyprzedzam kilku chłopaków. Widzę idącego Wojtka. Krzyczę - dawaj bo na zegarku widać lepszą godzinę. Wojtek biegnie. Doganiam go - mówię "super,że jesteś bo nie tracę czasu na nawigacje". Oznakowanie trasy wydaje się dobre. Widzimy jeszcze kilka osób z ultra, jest motywacja. Gonimy ich, finiszujemy. Odpoczniemy na mecie. Ostatnie metry, widać stadion metę, kibiców. Wojtek poleciał ja za nim. Jestem.

21 godzin i 44minuty

Zdjęcia na pamiątkę tej wspaniałej przygody. Zaraz za nami Beata. Hania już na mecie. Później dobiega Maciek, zadowolony, że uciekł Jankowi. Taka fajna rywalizacja koleżeńska. 

Fotki na mecie z Przemkiem i Jankiem, Hanią. Przemka poznałem na Maratonie Solidarności, tak zasuwaliśmy, że życiówkę wtedy zrobiłem. Świetne medale - praktyczne jako otwieracz do butelek, będzie się je teraz przy sobie nosić.

Wchodzę na salem a tam już piwo Colberg nalewają, bo to zdrowe, regionalne. Kto chciał, dostawał bez limitu. Na sali mnóstwo ludzi. Czekamy jeszcze na kolejnych zwycięzców. Idziemy na obiecany obiad, a raczej pełzamy. Wspominamy to co było i że tak szybko jednak się skończyło... Potem prysznic i wracamy na salę. Ludzie wciąż dobiegają.

Andrzej już odpoczywał. Decydujemy, że niema szans dojść do zarezerwowanego noclegu. Niby to tylko 3 km, ale dla nas to 2 godziny pełzania. Zostajemy na sali by przenocować. Udaje się załatwić materac. 

Dekoracje i odznaczenia dla najlepszych w kategoriach. Kobiety udowodniły jakie są mocne! 

Trzeba się wybrać, zobaczyć gdzie jest dworzec. Niedaleko - 1,5 km. Jakieś 10 minut - śmiejemy się. Dla nas to 30 minut. Potem do biedronki. Zapas piwa i żywność na kolację. 

Po 27 godzinach nagle przybiega Piotrek. Zgubił się chyba gdzieś po drodze albo  musiał sporo odpoczywać, ale dał radę. Mimo, że już po limicie, oficjalnie meta była jeszcze otwarta do północy. Wolontariuszka dyżurowała, by spisać wynik. Zjadłem jeszcze trochę tego, co kupiłem, ale bardziej chciało się już spać niż jeść. Zostało mnóstwo coli, wody, izotoników, kartony bananów, kawa, herbata, drożdżówki, bułki - kto chciał, mógł jeszcze skorzystać.

Trzeba było jeszcze zabrać graty z przepadków i się spakować. O 6 rano pociąg. W nocy najpierw obudziły mnie strzały. Pękają balony na mecie? Nie, to fajerwerki na powitania lata. Następnym razem tez nocujemy na sali, tylko trzeba zabrać z sobą śpiwór - myślę. 

Rano kawa na śniadanie. Na drogę kiść bananów i butelka coli. Turlamy się na dworzec. Owe 1,5 km szliśmy jakieś 25 minut. Za to w pociągu to już inny standard - IC, 6-osobowy, gniazdka przy każdym fotelu. Czas przejazdu ponad 3 godziny, w końcu bliżej. Zaraz dołączyła do nas dziewczyna, naturalnie od razu pochwaliliśmy się ultramaratonem. Gdy wysiadała, koniecznie chciała zabrać nas ze sobą w dalsza podróż. Potem dosiadła się jeszcze jedna pani i pan. Mieliśmy wesoły przedział.

Do domu doczłapałem się autobusem. Adrenalina już odeszła, przyszła bolesna opuchlizna. Do wieczora nogi spuchły jak balon. Kontuzja na minimum na 3 tygodnie. Podejrzenie pękniętej kości śródstopia małego palca, przez.... stawianie stopy na krawędzi zewnętrznej. Ukończyłem na tabletkach przeciwbólowych. 

Teraz chodzić nie mogę. Nogi jak balon. Obydwie. Jedna opuchlizna już nieco zeszła, ale pierwszy tydzień chodziłem o kulach. Lewa nadal bez zmian - opuchlizna. Jak nie przejdzie po drugim tygodniu zrobię prześwietlenie. Wcześniej nie, bo nie chce by w gips wsadzili. Liczę, że pod koniec drugiego  tygodnia będę mógł chodzić, a po trzecim - już może pobiegać. 

W następnej edycji Ultra 147 postaram się zadbać o stopy. I zrobić lepsze czas. Ale chyba nie taki, jak zwycięzca  Dawid Pigłowskiz - 14 godzin, 16 minut i 26 sekund. 

To była świetna przygoda. Liczę, że w przyszłym roku spotkamy się w jeszcze szerszym gronie. 

Podziękowania dla wszystkich. Wojtek - rzeczywiście się świetnie zgraliśmy. Podziękowania za organizacje dla Łukasza i wszystkich wolontariuszy. Bezcenni! Dziewczyny ze szkoły mundurowej - szacunek. I koledzy poznani na trasie. Do zobaczenia na kolejnych biegach, a może na Festiwalu Biegowym. Zachęcam do rejestracji.

Kolatzek Krzysztof, Ambasador Festiwalu Biegów

Inne moje zdjęcia w galerii: TUTAJ

Zdjęcia Brigitte: TUTAJ  

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce