Słoneczny patrol w Górach Stołowych [ZDJĘCIA]

 

Słoneczny patrol w Górach Stołowych [ZDJĘCIA]


Opublikowane w pon., 06/07/2015 - 09:35

To był wyjątkowy bieg pod paroma względami. Tym oczywistym była temperatura, charakterystyczna bardziej dla ekstremalnych wyzwań jak Maraton Piasków rozgrywany w marokańskiej części Sahary niż dla polskich gór.

Relacja Adama Pawlińskiego z Supermaratonu Gór Stołowych

Sporą niespodziankę organizatorzy zakomunikowali dzień przed startem. Okazało się, że w tym samym czasie co Superamarton, po czeskiej stronie miał zostać rozegrany wyścig MTB Trilogy co groziło pojawieniem się na tych samych odcinkach tłumu biegaczy i ostro zasuwających z góry rowerzystów. Co prawda, organizatorzy obu imprez dogadali się, tak aby uniknąć urazów wielonarządowych wśród biegaczy po kolizjach z czeskimi downhillowcami, ale w konsekwencji start został przesunięty na godzinę 11:00. Skutkiem czego, możliwość zakończenia biegu z powodu udaru słonecznego została znacznie zwiększona. Biorąc pod uwagę wszystkie za i przeciw mogę stwierdzić, że było to, mimo wszystko najlepsze rozwiązanie.

Tuż przed startem zgromadzeni na polanie przed schroniskiem Pasterka uczestnicy chronili się w każdym możliwym miejscu zapewniającym choć odrobinę cienia. Rozgrzewka w takich warunkach właściwie mijała się z celem. Za to uzupełnianie bidonów i bukłaków miało coś z wyścigu zbrojeń, a na tych którzy postanowili wystartować na lekko, z zaledwie jedną butelką wody, patrzyłem jak na samobójców.

Punkt o godzinie 11 prawie 480 osób naszego „słonecznego patrolu” wyruszyło na 50-kilometrową trasę przy akompaniamencie piosenki „Mam tę moc", pochodzącej, nomen omen, z bajki dla dzieci pt. "Kraina Lodu".

Początkowe kilometry trasy to dla większości trzymanie tempa w kolejce biegaczy sunących gęsiego pomiędzy uroczymi skałami czeskiej strony Gór Stołowych. Z pewnością warto zwiedzić ten zakątek gór na spokojnie, kiedy nie słyszy się za plecami oddechu kolejnego „skazanego”. Dla mnie widoczność ograniczała się do pleców biegacza śmigającego przede mną, z którego koszulki odczytałem następującą sentencję: „Jeśli widzisz, że biegnę, rób to samo”. Więc niewiele myśląc to właśnie robiłem. Dopiero parę kilometrów dalej, doczytałem kto podpisał się pod tym zdaniem. Był to niejaki saper.

Pierwszy i drugi punkt żywieniowy położone w tym samym miejscu przeżywały prawdziwe oblężenie i całe szczęście wolontariusze zdecydowali się na złamanie zasady, którą wcześniej ustalono, że nie można polewać się wodą z kubków. Sami zaczęli oblewać biegaczy wodą co dawało niesamowitą ulgę. Kolejna część trasy od 18. kilometra, aż do Pasterki nie obfitowała już w spektakularne ścieżki pomiędzy skałami, za to biegacze jeśli mieli na to siłę, mogli się swobodnie wyprzedzać.

Tych którzy dotarli ponownie do Pasterki czekał dobrze wyposażony punkt z balią wody do dyspozycji. Można było wybierać pomiędzy arbuzami, bananami, pomidorami, pomarańczami, orzeszkami itp. ale jakie to pocieszenie kiedy wielu uczestnikom żołądek zaczynał odmawiać posłuszeństwa. Był to też pierwszy z objawów ewidentnego sadyzmu organizatorów, którzy na tym punkcie kusili uczestników możliwością rezygnacji z biegu i skorzystania z możliwości odpoczynku ciepłych posiłków i zimnego piwa, zwłaszcza że większość uczestników mieszkała paręset metrów stąd. Aż 93 zawodników nie oparło się tej pokusie lub została zmuszona do zakończenia w związku z przekroczeniem limitu. Jednak większość, mimo widocznego już zmęczenia i szybkiej utraty płynów postanowiła kontynuować napieranie, na zdecydowanie trudniejszej części trasy.

Po krótkim odcinku odkrytym terenem i kawałku w lesie zaczął się ostry zbieg do Wodospadu Pośny, który stanowi element trasy dodany w zeszłym roku, ewidentnie w celu potwierdzenia tezy o sadyzmie organizatorów biegu. Całe szczęście, na tych którzy dotarli do podnóża pętli czekał dodatkowy punkt z wodą oraz, jakżeby inaczej, droga powrotna na górę. Wiele osób spotykało w tym miejscu znajomych, którzy właśnie zaczynali zbieg i z zazdrością patrzyli, na tych którzy mają go za sobą.

Zaledwie parę kilometrów dalej pojawiła się kolejna okazja aby udowodnić nam jak bardzo można dopiec uczestnikom, w inny sposób niż tylko skazując ich na dłuższe wystawienie na działanie słońca. Jak zgodnie ustaliliśmy z właśnie poznaną współuczestniczką, podejście na przełęcz pod Szczelińcem jest niczym, wobec faktu, że od mety dzieliło nas w tym momencie zaledwie kilkaset metrów, słyszeliśmy spikera komentującego zakończenie biegu, a przed nami było jeszcze ok. 15 kilometrów do przebiegnięcia. Czy nadal muszę Was przekonywać o skłonnościach sadystycznych organizatorów Supermaratonu Gór Stołowych?

Pobyt na kolejnym punkcie żywieniowym nie był długi, ale wystarczający aby usłyszeć z radia co najmniej kilka komunikatów o wycofujących się uczestnikach. Pomyślałem, że w tych warunkach szczęściem może być w ogóle dotarcie na metę.

Dalsza trasa to już tylko mozolne truchtanie w dół zboczy, jak najszybsze pokonywanie otwartych przestrzeni i wtaczanie się na Błędne Skały. Z rozmów z napotkanymi biegaczami wynikało, że zespół dolegliwości mamy taki sam. Oprócz skurczy mięśni, braki energetyczne, czy problemy ze zbieganiem przy bolących stopach, a przecież to na zbiegach mieliśmy nadrabiać najwięcej czasu. Podziwiałem mijającego mnie, na oko, 60-letniego zawodnika, który zdawało się bez większego wysiłku wspinał się pod przedostatnie większe wzniesienie, by za chwilę zobaczyć jak walczy z kurczami mięśni. Na tym etapie ze słonecznego patrolu przeobraziliśmy się w marsz żywych trupów.

Po ostatnim punkcie żywieniowym, na Błędnych Skałach, wydawało się, że nic nas nie zatrzyma, ale dłuższy odcinek poprowadzony był odkrytym terenem, na którym słońce bezlitośnie operowało, wysysając z nas resztki sił. Mimo już wyczuwalnej mety, można było stracić ochotę na jakąkolwiek walkę. Kawałek zbiegu do Karłowa i odcinek asfaltu do podnóża schodów na Szczeliniec niemiłosiernie się dłużyły, a zapachy docierające ze stoisk z goframi i lodami mogły każdego zdekoncentrować, po paru godzinach biegu. W tym miejscu sporo przypadkowych kibiców motywowało nas do szybszego ukończenia tej mordęgi. Jeszcze tylko kilkaset schodów i krótka prosta do tarasu przy schronisku na Szczelińcu i można było cieszyć się medalem finiszera jednego z najtrudniejszych polskich maratonów.

Radość i satysfakcja nie była zbyt wielka w porównaniu do oszałamiającego poczucia, że wreszcie nie trzeba dalej biec i można oglądać innych jak kończą swoją walkę z trasą. A styl w jakim to robili był ekstremalnie różny. Od sprintów i ścigania się z konkurentami, przez zdezorientowane rozglądanie się za linią mety, po wchodzenie jak na szczudłach gdy mięśnie odmówiły posłuszeństwa (to musiało boleć). W tym roku wszystkim, którzy ukończyli bieg, w jakimkolwiek stylu, należy się miano prawdziwego zwycięzcy, bo dotarcie na metę wymagało wiele siły woli i skutecznej walki ze sobą. Miano najlepszego na mecie zyskał Artur Jabłoński, który tym razem nie pobłądził (w zeszłym roku stracił przez to prowadzenie) i wyprzedził kolejnego na mecie Miłosza Szcześniewskiego o ok. 15 min. Wśród kobiet zwyciężyła Viola Piatrouskaya, osiągając jednocześnie 5 miejsce w kategorii open.

Można powiedzieć, że Supermaraton w tegorocznym wydaniu był imprezą dla ludzi o skłonnościach masochistycznych, lubiących ekstremalne warunki i trasę wystawiającą na próbę przede wszystkim psychikę uczestników. Jest to z pewnością impreza, w której warto wziąć udział bo tzw. sadyzm organizatorów, o którym wspominałem powoduje, że trudność imprezy wzrasta a biegacze tym liczniej stawiają się na starcie aby sprawdzić swoje możliwości. Trzeba też podkreślić, że organizatorzy i wolontariusze starali się złagodzić wpływ ekstremalnego ciepła i robili co było w ich mocy aby wspomóc nas na trasie. Jednak nie do uniknienia były liczne rezygnacje z dalszego biegu i wycofania z powodu przekroczenia limitu. Ostatecznie tylko 360 uczestników dotarło na Szczeliniec. Sądzę jednak, że wiele osób odgrażających się, że już nigdy więcej nie podejmą tego wyzwania z pewnością spróbuje z rok.

Wyniki biegu znajdziecie w festiwalowym KALENDARZU IMPREZ.

Adam Pawliński

fot. Karolina Jakubowska

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce