Mój las od innej strony – BnO podczas Rajdu Łódź

 

Mój las od innej strony – BnO podczas Rajdu Łódź


Opublikowane w ndz., 12/03/2017 - 09:05

Do PK11 dalej na wschód, najpierw wzdłuż smródki, potem ścieżkami i kawałek w bok w chaszcze. Jednak decyduję się na długi przelot do oddalonej czternastki, choćby dla samej przygody, bo jest umieszczona na bagnie. Nie ma sensu przebijać się na skuśkę przez młodniki, więc obiegam je dobrze znaną trasą Półmaratonu Szakala. Tylko później lecę na wschód, zamiast jak na jesiennej połówce odbijać na NNE na Szpaczą Górę.

Znajduję bagno, którego wcześniej nie znałem, chociaż tyle razy biegałem w pobliżu. Leśną ciszę rozdziera ryk silników. To kilku motocrossowców pruje ścieżką. Jakiś mój spotkany współzawodnik na nich bluzga, ale ci pewnie go nawet nie słyszą. Co zrobić, nawet jakby wezwać policję, to i tak już dawno uciekną. Obiegam mokradło, dłuższą chwilę skaczę z kępy na kępę i w końcu namierzam PK14. Ponownie spotykam na nim Sabinę Giełzak, znaną zawodniczkę rajdów przygodowych i biegów górskich, która zajmie dziś drugie miejsce wśród kobiet. Miałem przyjemność ją poznać na niedawnym listopadowym Piekle Czantorii.

No to licząc powrót, ze trzy kilosy niepotrzebnie dołożone. Czas wracać najszybciej jak się da, czyli ścieżką na północ i w lewo asfaltem Okólnej. Przebiegam obok kultowego wśród browerzystów baru Modrzewiak. Może piwotonik? Nie teraz, ścigamy się. Dosyć szybko namierzam PK5 w lesie na północ od ulicy i lecę pod prąd mojej treningowej trasy, ogólnie na NE. Kierunek Parowy Szakala, czyli PK4. To tzw. górny trójkąt, najbardziej górzysta część Łagiewnik, którą znam jak własną kieszeń.

Już z daleka widzę najpierw zgromadzenie biegaczy, a potem lampiona. Można i tak łapać punkty. Dalej znów znajome treningowe ścieżki. Na trójkę nabiegamy z przeciwnych stron z Michałem, znajomym z łagiewnickich zawodów. Dwójkę też łapiemy razem i podążamy na zachód. Po dłuższym przelocie, w poszukiwaniu PK1 wspólnymi siłami dłuższy czas czeszemy chaszcze we trzech, z jeszcze jednym spotkanym biegaczem. Oczywiście jest skitrany w głębokim dole.

Siódemka ewidentnie ścieżką na południe, a szóstka na szagę na azymut. Wciąga mnie nawigowanie na poziomice i poszukiwanie coraz odważniejszych chaszczowych wariantów i zupełnie zapominam, że znam tu większość znakomicie przebieżnych ścieżek. Dlatego nieco wstrząśnięty i zmieszany, głupio tracę czas na odnalezienie PK8. Tak się poznaje swój własny las od nieco innej strony. No dobra, 17 punktów zaliczone, a czasu minęła mniej niż połowa. Zaraz, czy mniej niż połowa? W każdym razie teraz tak myślę.

Wprost na azymut przecinam Okólną na południe, podbiegam na znaną do bólu górkę przy Kapliczkach i łatwo namierzam PK9. To tyle dobrze znanego obszaru. Na zachód od Wycieczkowej będziemy rzeźbić. Jak na żółtodzioba, dwudziestkę i dziewiętnastkę łapię jednak po profesorsku. Na ustalony azymut 260 przez krzory, pod dokładnym kątem przecinając parów i widoczne na mapie ścieżki. Tylko na znalezienie samych lampionów tracę czas, bo są zakitrane w chaszczach, wykrotach, czy też za wyrwanymi pniakami. Tak się płaci frycowe. Rasowy orientalista pewnie by je odnalazł dziesięć razy szybciej.

PK 21, 22, 23 i 24 to lawirowanie ścieżkami i krzakami. Muszę przyznać, że mapa Orientusia w skali 1:15000 znakomicie spełnia swoje zadanie. „Grubość” zaznaczonych ścieżek doskonale odpowiada ich widoczności w rzeczywistości. Niektórych z tych najcieńszych normalnie bym pewnie nie zauważył, ale jak ustalę wariant z ich pomocą, to widzę ich ślad w terenie.

No to by było na tyle gęsto rozmieszczonych lampionów. Czas lecieć na południe na właściwy Arturówek i ostatnie siedem daleko rozstrzelonych punktów. Długo biegnę Wycieczkową, mijając bazę zawodów. Skręt na SW i długie poszukiwanie PK26, wciśniętego w jakąś norę. Spada kilka kropel deszczu. Warianty rozkminiam na bieżąco, jak to zupełny żółtodziób. Asfalt jest najszybszy, więc wracam na Wycieczkową.

W bok między zabudowaniami. Wschodni staw jako najlepszy punkt orientacyjny. Trzydziestka znów w jakiejś dziurze. Miałem lecieć na PK31, ale zmieniam zdanie, postanawiając najpierw zgarnąć 29 i 28. Wcześniej coś mi się ubrdało w łepetynie, że limit to sześć godzin. Współzawodnik biegnie z naprzeciwka i rozwiewa moje wątpliwości – jest pięć. A ja sobie truchtałem plażowym tempem, nawijałem ze spotkanymi znajomymi i cykałem fotki jak turysta. Mam mniej niż godzinę. Zapas siły był, nie wiem ile bym urwał od tego czasu, pewnie dużo. No to teraz trzeba naprawdę zap...

Lampiony są oczywiście w dziurach, w dodatku schowanych w chaszczach. Nadrabiam na przelotach ścieżkami, chociaż kilometry w nogach coraz bardziej bolą. Spotykam Krzyśka, starego wyjadacza orientacyjnych setek. Już wraca, zostały mu tylko dwa punkty prosto po drodze. PK31 jest najdalej na południe. Znowu chaszczowanie, jakiś wykrot i cenne minuty w plecy. Na szczęście droga do PK7 to prosta jak w mordę strzelił linia wysokiego napięcia. Co z tego, że do punktu w bok przez bagno – wchodzi jak przecinak, skacząc z kępy na kępę. Czas nieubłaganie ucieka. Przez krzory lecę chwilami chyba z 5 minut na km, a ścieżkami jeszcze szybciej.

Do zachodniego stawu w Arturówku znajduję piękny skrót leśnymi ścieżkami. Tuż za nim doganiam znajomego Marcina. Tu mi wychodzi akcja dnia. Pomarańczowego lampiona PK25 – mojego ostatniego – dostrzegam ze ścieżki z co najmniej 150 metrów, jak wytrawny grzybiarz dorodnego prawdziwka. Cisnąc do niego na szagę moczę buty w bagnie, ale to już bez znaczenia. Marcin zostaje z tyłu, bo ma jeszcze do złapania PK26, który ja już wcześniej podbiłem.

Od kilkunastu minut jestem pewny, że mi się uda. Lecę znanym skrótem na Wycieczkową, wpadam na parking i przebiegam przez bramę mety. Żeby się odhaczyć, trzeba jeszcze wejść do budynku. Medal na szyję. Czas 4h43 i 24. miejsce na 31 startujących szału nie robi. Ale jak na debiut nie jest źle, szczególnie że tu startowali praktycznie sami orientaliści. Podbiłem wszystkie punkty w limicie czasu, i o to chodziło. Nie wszystkim się to udało. W nogi weszło co najmniej 33 km, a może i 35. Niezły trening z wymuszoną przez własną głupotę szybszą końcówką. I o to też chodziło.

Najszybsi byli ex aequo Bartłomiej i Tomasz Grabowscy (2:38:40) i Maciej Dubaj (2:44:30) oraz Barbara Pawłowska (3h00:20), Sabina Ławniczak (3:15:16) i Barbara Szmyt (3:"34:13). Pełne wyniki BnO można zobaczyć TUTAJ.

Prezes UKS Orientuś Łukasz Charuba opowiedział nieco o organizacji zawodów. Z tego co wiemy, jest to pierwszy w ogóle rajd przygodowy w Łagiewnikach. Jego klub wsparł AR Team Polska w przygotowaniu łagiewnickich etapów rajdu, a także samego biegu na orientację. Jednym z najbardziej zaangażowanych w organizację całej imprezy jest Maciej Marcjanek – członek zarówno Orientusia, jak i AR Team Polska. Ci ostatni to entuzjaści rajdów przygodowych rozsiani po całym kraju. Natomiast dla Orientusiów biegi na orientację w Lesie Łagiewnickim są chlebem powszednim.

A dla mnie to była świetna zabawa. Trochę męcząca po przerwie od biegania, ale przecież lubię się złachać. No i wymagająca odrobiny myślenia. Trzeba mi jeszcze kilku treningów dla przypomnienia sobie pracy z mapą i kompasem, szczególnie w nie do końca znanym terenie. Przydadzą się na pewien bieg w tym roku.

Kamil Weinberg


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce