Bartosz Olszewski: „Zawodowstwo? Możemy rozmawiać”

 

Bartosz Olszewski: „Zawodowstwo? Możemy rozmawiać”


Opublikowane w śr., 13/05/2015 - 11:52

Wygrywając narodową edycję Wings for Life World Run i zajmując 8. miejsce w klasyfikacji generalnej tego biegu, zszokował całą biegową Polskę. Owszem, uchodził za treningowego perfekcjonistę, super ambitnego biegacza świadomego swoich ograniczeń, ale jednak mało kto sądził, że ma tak ogromny potencjał...

Tydzień po biegu, który zmienił oblicze Bartosza Olszewskiego (www.warszawskibiegacz.pl) ale i generalnie - polskich biegów, porozmawialiśmy z bohaterem tamtego startu. Wróciliśmy do 3 maja, ale też zapytaliśmy o przyszłość...

Bartku - ogromne gratulacje. Zanotowałeś fenomenalny występ w Poznaniu. Sam określasz się mianem amatora, ale to co zrobiłeś to była pełna profeska... Elita może się od Ciebie uczyć...

Bartosz Olszewski: Dziękuję!

Jak odbierasz ten start? Zrobiłeś swoje i wygrałeś, bo konkurenci byli słabi? A może konkurencja nie wymyśliła tego tak dobrze?

Konkurenci na pewno byli mocni, w końcu wyniki w tym roku niesamowicie się poprawiły. Myślę, że największą rolę w moim biegu odegrał trening, jaki wykonuję. Bardzo dużo biegam na tempie, w jakim pokonywałem kolejne kilometry w Wings for Life i to mi pomogło. W Poznaniu nie miałem też problemów ze skurczami - nie potrafię wyjaśnić dlaczego, ale to miało olbrzymie znaczenia w tym biegu.

Wprowadź nas w swoje obliczenia przedstartowe. Jak miały wyglądać pierwsze kilometry, jak kolejne, jak finisz?

Obliczenia były proste. Biegam drugi zakres w tempie 3:40 – 3:50 min./km. I tak chciałem biec, bliżej tej górnej granicy. Dużo tutaj nie kombinowałem, uważałem, że to jest tempo, dzięki któremu przebiegnę największy dystans. Nawet jak zwolnię w końcówce. Uważałem, że biegnąć wolniej, też zwolnię ze względy na olbrzymie zmęczenie i odwodnienie. Wyliczyłem sobie plus minus te 70 km i tak wyszło (szeroki uśmiech). Nie zamierzałem uciekać przed samochodem na ostatnich metrach. Wiedziałem, że on wtedy będzie już jechał tak szybko, że za bardzo nie ma o co walczyć. Zresztą wiedziałem, że nie będę miał sił, by uciekać kilometrami…

Celowałeś tylko w dystans i czas czy także w miejsce?

Pewnie, że w miejsce. Zakładałem 70 km, bo wiedziałem, że to dystans jaki starczy mi do wejścia na podium. Szczerze, to myślałem, że Wojtek Kopeć pokona taką odległość i to z nim będę walczył o wygraną. Wiedziałem też, że daleko może pobiec Kuba Wiśniewski. Zakładał tempo ok. 4:00 min./km. Ale i tak dla mnie największym objawieniem był Tomek (Walerowicz – red.), który zajął drugie miejsce. Wszyscy mówią o moich 73 kilometrach, ale jego 67 to również znakomity wynik! Szczególnie, że nikt o nim nie wiedział i nie stawiał w roli faworyta do miejsca na podium.

O Tomasza jeszcze zapytam. Jak realizacja twoich planów wyglądała na trasie? Tuż po starce jak z procy wystrzelił jeden z faworytów Piotr Kuryło. Co sobie wtedy pomyślałeś?

Pomyślałem sobie, że nie zdążymy się dobrze rozgrzać, jak Piotr Kuryło będzie albo ledwo biegł albo zejdzie trasy. Nie oszukujmy się. Startując w ten sposób na pewno nie zakładał ścigania się w tym biegu.

Co pomyślałeś, gdy go wyprzedziłeś? Po chwili już go nie było na trasie...

Szczerze? Spodziewałem się tego. Ale nie mi oceniać co kierowało Piotrem, że właśnie tak „rozegrał” swój bieg.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce