„Najważniejsze, że kochamy bieganie i się nie poddajemy”. Z Darkiem Laksą o charytatywnym bieganiu na siedmiu kontynentach. W niedzielę – Sapporo.

 

„Najważniejsze, że kochamy bieganie i się nie poddajemy”. Z Darkiem Laksą o charytatywnym bieganiu na siedmiu kontynentach. W niedzielę – Sapporo.


Opublikowane w czw., 28/08/2014 - 11:19
Drugim etapem projektu była Bratysława, którą wybrałem po to by europejski maraton odbył się poza granicami Polski i był blisko. Mimo, że po Saharze długo dochodziłem do siebie , do Bratysławy jechałem z nastawieniem poprawienia rekordu życiowego , który wynosi 2:43:51. Czułem się dobrze i początek maratonu był bardzo obiecujący - biegłem równo, z zapasem 1 czy 2 sekund na każdym kilometrze. Na 6 km poczułem silny ból w lewej łydce. Udało się go rozbiegać i aż do 35 km znów było dobrze. Ból powrócił. Przebiegłem jeszcze 3km, lekko utykając.

Na 38 km niestety bolało tak bardzo, ze musiałem się zatrzymać. Ostatnie kilometry to był marsz a próbami przejścia do biegu. Niestety nieudanymi. Bardzo szkoda było mi tego startu, bo zanim przegrałem z kontuzją zajmowałem wysokie 14 miejsce, a prognozowany czas ukończenia biegu oscylował w granicach 2:38:00:30. Ostatecznie skończyło się na 3:01:20.

W kolejnym maratonie w Vancouver z założenia biegłem na zaliczenie. Byłem zaledwie miesiąc po Bratysławie. Mimo rehabilitacji nogi, nie udało mi się pozbyć kontuzji. Bieg rozpocząłem bardzo spokojnie i zachowawczo, a mimo tego noga bolała od samego początku. Starając się nie myśleć o bólu pokonywałem kolejne kilometry. Niestety ostatnie cztery były przeplatane częstym marszem. Ostatecznie dotarłem do mety z czasem 3:35:14.

Była jeszcze Brazylia...

Maraton w Rio de Janeiro był jak dotąd najtrudniejszy. Po starcie w Kanadzie udało mi się w ciągu miesiąca wyleczyć kontuzję i wznowić treningi. Niestety nie na długo. Prawie trzy miesiące nie biegałem, więc do Rio poleciałem z nastawieniem by tylko dotrzeć do mety. Czas nie miał dla mnie znaczenia. Jednak nie spodziewałem się, że będzie aż tak ciężko.

Pierwszą połowę dystansu udało mi się przebiec w tempie nieco powyżej 5 min/km, jednak to było wszystko, na co było mnie stać. Pomimo bardzo niskiego tętna i braku oznak zmęczenia, po kolejnych 3 km musiałem się zatrzymać, bo zaczął mi doskwierać ogromny ból nóg. Już do samej mety walczyłem o każdy krok, nigdy wcześniej tak bardzo nie bolały mnie nogi. Ostatecznie linię mety przekroczyłem po 4 godzinach i 55 minutach, z grymasem bólu na twarzy.

Czy bieganie maratonów na różnych kontynentach czymś się różni czy biegacze wszędzie są tacy sami? Jakie nastawienia i atmosfera panują wśród maratończyków w Europie, Afryce i Amerykach?

Myślę, że bieganie na całym świecie jest takie samo a biegacze tym bardziej. Jest kilka różnic, które da się zauważyć, jednak są to niuanse. Mnie najbardziej rzuciło się w oczy to, że poza Europą każdy zna swoje miejsce na starcie. W Europie, zwłaszcza w Polsce wiele osób chce stać w pierwszej linii albo tu za elitą. Chociaż każdy maraton to inne doświadczenie, nie ważny jest kontynent czy kraj, najważniejsze jest to, że kochamy bieganie.

Ale chyba nie zawsze. Najpierw walczyłeś z kontuzją nogi, teraz z urazem ręki. Co się stało?

Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Powiem wprost: jest ciężko, bardzo ciężko. I nawet nie zakładałem, że będzie aż tak pod górkę w każdym aspekcie tego projektu. Kontuzje się zdarzają. Na moją raczej nie miałem wpływu. Zaprzepaściła świetny wynik w Bratysławie, bardzo utrudniła maraton w Vancouver. Do tego niestety doszło fatalne złamanie nadgarstka i operacja. Mam o to do siebie pretensję, ale gdybym wcześniej wiedział…. Pewnych rzeczy nie da się przewidzieć. Mam nadzieje, ze nauczyło mnie to bycia bardziej ostrożnym. Trzeci miesiąc mam rękę w gipsie i nie jest to miłym doświadczeniem.

Galeria: 

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce