Nowy poziom biegów przeszkodowych – 6. Pogrom Wichra [ZDJĘCIA]

 

Nowy poziom biegów przeszkodowych – 6. Pogrom Wichra [ZDJĘCIA]


Opublikowane w ndz., 21/08/2016 - 18:31

Gdzieś mój klocek zapodział się w tym bagnie. Szukam po omacku. Z pomocą przychodzi wolontariusz, który oblewa mi twarz woda. Jak pięknie jest znów ujrzeć kolory!

A zatem brnę dalej w błocie. Po pas. Doganiam znana mi osobę - to Sebastian, mieszkaniec Oleśnicy. Pamiętam go z zeszłego roku. Od fotografa na trasie dowiadujemy się, że jesteśmy gdzieś 4-6 miejscu. Zszokowany tą wiadomością przyśpieszam, a Sebastian za mną. Po chwili nasz entuzjazm gaśnie - powtarza się kropka w kropkę ta sama sytuacja co w zeszłym roku. Wciągające błoto przed nami jest nienaruszone, a brzegi rowu są całe rozdeptane. Oznaczało to tylko jedno - czołówka przed nami wykorzystała brak obstawienia trasy przez służby i pobiegła poza taśmami omijając mozolne i bardzo męczące błotne przeszkody. - Widzisz Seba? O tym właśnie pisałem w zeszłym roku.

5. Pogrom Wichra bez litości dla uczestników. „Dreszcz jest dobry”!

Za plecami usłyszałem tylko: „no kur…”, „ja pie...” - jak tu z takimi teraz walczyć? Co mieliśmy zrobić?

Rzuciliśmy się w wir walki. Etap błotnisty zamieniamy na etap rzeczny i kolejne zarośla. Zaczynam odczuwać spor ból w plecach. Klocek leżący na moich rękach niemiłosiernie ciągnie w dół, biegnę bardzo pogarbiony. Ale duch walki mnie nie opuszcza. Przecież walczę z miejscowym liderem! Sebastian ma fantastyczny doping na rzecznych odcinkach, wszyscy go tutaj znają i kibicują. Ciągle tylko słyszę „wyprzedź go”, „on już słabnie”. Seba jednak twardo trzyma się obok.

Po chwili słyszę „tato, dawaj!!. Oczywiste, że ten doping nie jest skierowany w moją stronę. To córka miejscowego lidera zagrzewa go do walki. Kawałek dalej znów słyszę „tato biegnij!”. I kolejny raz - „tato szybciej”. Mówię – Seba, ile ty masz tych dzieci!? Ten się tylko zaśmiał i odpowiedział, że dwójkę. Córka cały czas jechała na rowerze obok i zagrzewał do walki. Przepiękny gest. To była dla niego - jak myślę - mega motywacja. Kto wie może też będę miał kiedyś taki skarb?

Przeskakujemy tamę z rzeki, a za nią dwie równoważnie na łańcuchach. Kibice wołają, byśmy rzucili klocki bo wszyscy tutaj rzucili. Odkrzyknąłem tylko „ale my nie jesteśmy wszyscy” - w regulaminie wyraźnie było napisane, że nie wolno rzucać klockiem i że ma on nam towarzyszyć cała trasę. W odpowiedzi usłyszeliśmy tylko gromkie brawa!

Walczymy dalej w rzece. Ramię w ramię dobiegamy do kanału, który okazuje się... dłuższy niż w zeszłym roku! Dla mnie to był straszny fragment, poprowadzony w całkowitych ciemnościach, na kolanach, które zdzierane były do żywej krwi. Przydeptuje paski, którymi mamy skute ręce i dociągam je na maksa. Sycze z bólu - moje ręce były związane do takiego stopnia, że nie mogłem nimi kompletnie poruszyć. Złapanie i przepchnięcie klocka było teraz nie lada wyczynem.

Sebastian twardo za mną. Udaje się dobrnąć do wyjścia z kanałów. Wychodzimy gdzieś na środku asfaltowej drogi. A z niej prosto na łąki. Tam niesamowite ilości podbiegów i zbiegów. Walczymy z Sebastianem łeb w łeb. Mój oddech jest tak głęboki że mam wrażenie że zaraz wyzionę ducha. Zmęczenie sprawia, że potykam się już o własne nogi. Klocek ciąży co raz bardziej.

Dobiegamy w końcu jednak do miejsca, gdzie nasze „kajdany zostają zerwane”. Służba biegu rozcina nasze paski. Do pokonania mamy tajemniczą przeszkodę ze zdjęcia. Jest to dosyć ciekawa konstrukcja, zbudowana z rusztowań, na sporych wysokościach. Ale strach w tym miejscu już dla mnie nie istniał.

Znów ramię w ramię z Sebastianem pokonujemy przeszkodę. Zaraz za nią udaje mi się uciec. I mimo że naprawdę oddycham już tak głośno, że sam się tego boje, biegnę dalej.

Znów kilka wzniesień i dobieg po asfalcie do stadionu. Na obiekcie jeszcze jedna równoważnia, przeskok przez walec i 50 metrów finiszu z okrzykiem i podniesionym klockiem nad głowę.

Meta… jakże upragniona, jakże zasłużona. A na niej Sławek, który wręcza mi pogromkę. W podziękowaniu uścisnąłem Sławka i szczerze powiedziałem na głos:

„Sławku jesteś po******. I za to Cię lubię!” w odpowiedzi usłyszałem: - I tak ma być!

Do mety dotarło 106 mężczyzn, z czego tylko 52 zmieściło się w 3-godzinnym limicie. Do tego 15 weteranów – 12 w limicie. A także 25 pań i tylko 7 w limicie.

Do czego doprowadził Sławek? Co chciał osiągnąć dźwigając aż tak bardzo mocno poziom trudności biegów przeszkodowych? O to musicie go zapytać już sami. Jak dla mnie odwalił kawał dobrej roboty!

Moim zdaniem, to kompletnie nowy poziom trudności. Związane ręce, 7 kg obciążenia w rękach w postaci wrzynającego się w każda część ciała klocka dębowego, Na 8-kilometrowej trasie, usłanej przeszkodami różnorodnego przekroju... To trzeba przeżyć! Tutaj przetrwają tylko twardziele!

Marek Grund, Ambasdor Festialu Biegów
Miejsce: 6.
Czas: 2:10:00h


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce