3. PKO Nocny Półmaraton Wrocław Ambasadora

 

3. PKO Nocny Półmaraton Wrocław Ambasadora


Opublikowane w pon., 22/06/2015 - 12:06

Pamiętając poprzednie edycje biegu nocnego w Wrocławiu muszę stwierdzić, że trzecia edycja wypadła najlepiej - pisze Sebastian Nicpoń, Ambasador Festiwalu Biegów.

Do Wrocławia przybywamy z znajomymi tuż po godzinie 18:00. Szybko i sprawnie odbieramy pakiety startowe - tutaj z roku na rok jest poprawa. Potem zmierzamy na Expo zobaczyć to wszystko, co mają dla nas producenci sprzętu i akcesoriów i ewentualnie dokonać jakichś małych zakupów. Tutaj co rusz spotykamy znajome twarze, dzięki którym szybciej upływa nam czas do startu.

Atmosfera jest piękna, w powietrzu aż czuć zapach unoszących się endorfin szczęśliwych biegaczy oraz ich rodzin. O godz. 20:15 jeszcze jestem umówiony z „Wkurz Team” na wspólne zdjęcie i odbiór koszulki.

Gdy wszystkie formalności są już załatwione, wracam do auta zostawić kurtkę klubową. Wychodzimy na rozgrzewkę. Do startu już zostaje niedużo czasu, więc ustawiamy się w swojej strefie startowej. Tu spotykam kolejnego znajomego, tym razem harpagana z Ozimka. Wymieniam kilka zdań i oddalam się w tłum wiedząc, że nie jestem w stanie pobiec z nim.

Do startu zostają już ostatnie minuty. Ostatnie przemówienia włodarzy biegu i miasta. W głowie już tylko bieg, nie interesuje mnie nic więcej. W końcu zaczynają odliczać. Jak to już mam w zwyczaju przeżegnałem się i ruszyłem zgodnie z planem. A nawet ciut szybciej niż zakładałem.

Szkoda, że start był już o 21.00. Wyruszając na trasę było jeszcze strasznie jasno. A miała być noc...

Pierwsze 5 km to wypatrywanie punktu odżywczego, który był dopiero... dwa kilometry dalej, o czym oczywiście wiedziałem. Wreszcie wypijam pół kubeczka, a reszta wody trafia na głowę. W tej chwili wydaję charakterystyczny dla mnie - przynajmniej ostatnimi czasy - okrzyk. Już tutaj wiem, że mojego planu nie zrealizuję. Człapałem więc dalej w swoim tempie, nie rozmawiając z nikim. Tempo na to nie pozwalało...

Ok. 14 km, tuż po punkcie z wodą dogania mnie pan w hawajskiej koszuli. Trzyma dobre tempo, więc się podłączam do niego. A propos dżentelmena - muszę przyznać, że jawił mi się jako ktoś wielki - biegł tempem ok. 4min./km i cały czas pobudzał kibiców do dopingu. Bo ludzie byli tego dnia dość spokojni...

Kolejne kiloemtry lecą dość szybko i wedle założenia. Pan w koszuli mówi jednak, że nie dowiezie tempa do końca i zachęca, żebym robił swoje. Co też czynię. Do 18. kiloemtra noga się w miarę rozkręca i biegam – czuję wręcz, że latam. I wtedy przychodzi moja jakże lubiana ściana.

Walczę, krzyczę, jak to ostatnio mi się zdarza. Na szczęście kryzysowy kilometra wypada nie najgorzej, a później noga znowu w miarę podaje.

Wbiegam na Stadion Olimpijski. Spiker i komentator transmisji online w jednej osobie (co jak mówili znajomi, którzy oglądali bieg w internecie było nietrafione) miłym głosem zachęca do ostatnich zrywów i mocnego finiszu. Mimo, że mam już dość i nie mam na nic siły, wykrzesuje ostatnim tchem rezerwy i urywam jakieś 10 do 15 sekund. Po tej ostatniej prostej wpadam na metę niczym pocisk rakietowy i odbieram jakże piękny medal.

Mimo, że Wrocław nie służy mojej karierze biegowej, a tutejsza kostka wręcz szkodzi, to i tak byłem z siebie zadowolony. Niedość, że od dłuższego czasu biegam bez formy, to jeszcze nawet niespecjalnie trenuje.

Po biegu spotykam znowu harpagana z Ozimka. Idziemy troszkę potruchtać, lecz zauważamy jedzenie. Kto by się nie oparł jedzeniu!! Bierzemy swój posiłek i znajdujemy w miarę suchą ławkę ze stołem. Zajadamy się wymieniając spostrzeżenia. Makaron był zjadliwy. To, za co należy pochwalić, ale też zganić organizatora, to sposób jego podania. Makaron był foliowany, na tackach - co akurat było plusem, ale temperatura posiłku zniechęcała do jedzenia.

Po kolacji wracam do auta zrzucić z siebie mokry strój biegowy. Przebrany wracam z kolegą do miasteczka biegowego, dopingując kolejnych zawodników zmagających się z swoją „połówką”. W miasteczku wypijamy jeszcze herbatę i wymieniamy kolejne spostrzeżenia.

Spiker głosi, że do mety zmierza ostatnia osoba, więc wszyscy wstajemy by ją dojrzeć. Wszyscy skandują głośno różne hasła, biją brawa i to chyba nawet większe niż dla zwycięzcy. Tacy biegacze muszą mieć moc i mocną głowę – myślę sobie.

Pora na rozdanie nagród w poszczególnych kategoriach wiekowych. I tutaj niespodzianka - większość osób z podium po prostu sobieg poszła bądź już wyjechała. Wnioskuję, że przyczyną takiego stanu rzeczy było... dobre serce organizatora. Zapowiedział bowiem, że będzie się kontaktował z osobami, które nagród nie odbiorą. To samo dotyczyło loterii.
Troszkę to było nie fair wobec osób, które zostały do końca imprezy... Przypuszczam, że za rok jeszcze mniej osób zostanie na losowanie.

Przed tombolą obecnością zaszczyciła nas grupa artystyczna Everest, która zrobiła kosmiczny pokaz. Podziwiam wytrzymałość i elastyczność. To było piękne, mimo, że troszkę przeciągło oczekiwanie na wspomniane losowanie.

Mimo, że nie wykonałem swojego planu to i tak musze przyznać się, że jestem zadowolony z wyniku – czas 1:27:36, miejsce nr 273 na mecie.

Sebastian Nicpoń, Ambasador Festiwalu Biegów

fot. mat. pras.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce