Amazonia, Badwater... a może Skywater! Nasz Rzeźnik Sky [ZDJĘCIA]

 

Amazonia, Badwater... a może Skywater! Nasz Rzeźnik Sky [ZDJĘCIA]


Opublikowane w pon., 24/06/2019 - 10:13

Paśnik w Roztokach Górnych, 34 km. Od startu 6h30, pół godziny przed limitem, ale płacę cenę za ostatnią ułańską szarżę. Na szczęście są arbuzy, które ratują mi życie i wychodzę 11 minut przed zamknięciem punktu. Jeszcze nie wiem, że od tego miejsca limity będą przedłużone o pół godziny.

Podejście na piątą górę dnia – Jasło – jest długie i miejscami strome, ale na swój sposób przyjemne. Kawałek prowadzi potokiem, który fajnie chłodzi stopy i obmywa buty ze skorupy błota. W szczytowych partiach podchodzimy niekończącym się jagodowym polem. Doganiam Kubę, znajomego z treningów na naszej łódzkiej Rudzkiej Górze, który walczy ze skurczami w nogach. Mimo ogromnego bólu, skończy to przed starym (nie przedłużonym) limitem 11 godzin. Chłopak ma zadatki na niezłego górala, bo psychy mu nie brakuje.

Po szybkim zbiegu wypadamy na Drogę Mirka. Choć słońce cały czas praży, z jakiejś małej chmurki zaczyna padać krótki, intensywny deszcz. Rozgrzany asfalt natychmiast paruje. Duchota robi się nie do zniesienia. Na szczęście po niecałym kilometrze zbiegamy w las i łaki prowadzące do ostatniego punktu w Przysłupie.

Znów zimna woda na łeb i do gardła i 20 minut dochodzenia do siebie. Mnie też zaczynają łapać skurcze, ale jakoś będę musiał wytrzymać. Jest oficjalne potwierdzenie o przedłużeniu limitów. Ale dla mnie to bez znaczenia, bo już wiem, że tylko trzęsienie ziemi może mnie powstrzymać przed zmieszczeniem się w początkowo zakładanych 11 godzinach.

– Wyglądasz na zmęczonego – śmieje się główny organizator całego zamieszania Mirek Bieniecki, podając mi zimnego radlera. Lodowaty napój stawia mnie na nogi. Odpowiadam coś słabym głosem, ale po chwili wstaję i ruszam na ostatnie 10 kilosów przez Małe Jasło. Na wyjściu 8h51.

Łąki w odkrytym słońcu są jak parująca patelnia. Jeszcze na Drodze Mirka truchtem doganiam czterech maszerujących współzawodników. Pod górę czuję moc, więc postanawiam powalczyć o jak najlepszy wynik. – Masz nowe życie! – woła do mnie spotkana wcześniej dziewczyna. Podejście jest strome, takie jak lubię. Liczę wyprzedzonych ludzi. Do szczytu Małego Jasła będzie ich prawie 30.

Zbiegam spokojnym jak na siebie tempem, bojąc się skurczy w nogach. Nie przeszkadza mi to przeganiać kolejnych współzawodników. Gdzie jest stromiej, tam w naturalny sposób przyspieszam.

„Jakie było moje zdumienie, gdy 2 km przed metą minął mnie w tempie pociągu ekspresowego Kamil. No szok, nie byłem w stanie go dopędzić”. Tak napisze później Maciek, który w Żubraczem postawił na mnie krzyżyk. Na mojej liście ma numer 56.

Ostatni kilometr czerwonego szlaku jest mniej stromy, ale mega błotnisty. Od ostatniego punktu do mety wyprzedzam z moich wyliczeń 64 osoby, a według oficjalnych wyników 72. Zegar pokazuje 10h27:30 brutto. Gorące powitanie licznie zgromadzonych kibiców i piękny pozłacany medal.

Podsumowanie Rzeźnika Sky można przeczytać TUTAJ.

Pełne wyniki: TUTAJ

Następną godzinę przypominam sobie jak przez mgłę. Pamiętam dwie miski pomidorówki, spotkanie z Karolem, który skończył dwie godziny przede mną, i potem z Krzyśkiem. Kuba musiał mi się później sam przypomnieć, że ze mną rozmawiał.

Brakuje tylko piwa Rzeźnik. Ale cóż, światem rządzi złota reguła Murphy'ego. Kto ma złoto, ten tworzy reguły.

* * * * *

Czy zrobiłem jakieś błędy żywieniowe? Nie powinienem dopuścić do takiego odwodnienia. Nagrzany bukłak na plecach w taki upał się nie sprawdził, chyba lepszym rozwiązaniem byłyby dodatkowe bidony albo softflaski. Już któryś raz okazało się, że jestem mistrzem zmartwychwstań. Ułańska szarża na ostatnich 10 km daje nadzieję na lepszą formę jeszcze tego lata, która bardzo się przyda.

* * * * *

Na debiutującym w ubiegłym roku Rzeźniku Sky rozegrano mistrzostwa kraju w skyrunningu na dystansie ultra, a bieżąca edycja weszła w skład Pucharu Polski Skyrunning. Wywołało to dyskusję, czy w górach takich jak Bieszczady jest sens mówić o podniebnych biegach. Mam już jakieś doświadczenia na górnej granicy tego pojęcia, a niedługo zdobędę kolejne. Kilka miesięcy temu gdzieś napisałem, że przebiegnę Rzeźnika Sky i wtedy się wypowiem.

No to się wypowiadam. Skyrunning nie jest precyzyjnym określeniem. Niektórzy twierdzą, że do tego trzeba co najmniej 2000 metrów n.p.m. albo gdy tego brakuje, jak w przypadku Glen Coe czy Tromso, wywalonych w kosmos (jak na biegowe standardy) trudności skalnych. Jednak moim zdaniem skala stromizny podejść i zbiegów oraz współczynnik sumy podejść do dystansu umieszczają ten bieg gdzieś w pobliżu dolnej, rozmytej granicy podniebnego biegania – razem z paroma innymi naszymi biegami poza Tatrami, jak Piekło Czantorii, czy beskidzkie Maratony Leśnik.

Niezależnie, czy Rzeźnik Sky to skyrunning czy też nie, w mojej pamięci zawsze pozostanie jako Skywater.

Kamil Weinberg


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce