Tak się biega po ziemi Kodeńskiej i Piszczackiej [FOTO]

 

Tak się biega po ziemi Kodeńskiej i Piszczackiej [FOTO]


Opublikowane w sob., 28/03/2015 - 22:44

Jan Kulbaczyński z nadbużańskiego Kodnia to postać nietuzinkowa: biegacz, który pierwszy maraton pobiegł w połowie lat 80-tych ubiegłego wieku. Wciągnął się w bieganie po same uszy tak, że dziś ma już na koncie przebiegniętych 145 maratonów. Najlepszy z nich w świetnym jak na amatora czasie 2:40 – pisze Paweł Pakuła.

Obecnie, kiedy bieganie stało się modne i popularne Jan Kulbaczyński jest już nestorem biegów długodystansowych na południowym Podlasiu. Nadal biega, ponadto trenuje młodych biegaczy, zabrał się też za organizację biegów. Od kilku lat w regionie, z którego pochodzi organizuje maratony swojego imienia. Co go do tego skłoniło?

– Biegałem po całym świecie, widziałem jak ludzie organizują różne maratony, na przykład w Berlinie czy w Londynie i postanowiłem zorganizować Setny Maraton Jana Kulbaczyńskiego w 2007 roku. Później trzy lata nie biegałem, z łóżka nie wstawałem, trzy dni byłem nieprzytomny i po trzech latach zacząłem znowu biegać. W zeszłym roku zorganizowałem 2. Maraton Jana Kulbaczyńskiego po Ziemi Kodeńskiej i Piszczackiej. W tym roku organizuję już trzeci maraton – mówił na mecie pomysłodawca i główny organizator biegu swojego imienia.

Tegoroczna edycja, tak jak poprzednie miała charakter kameralnego biegu crossowego. Trasa składała się z dwóch pętli: pierwszej dłuższej (24 km) z „agrafką” i drugiej krótszej. Podłożem były drogi polne i leśne oraz śladowa ilość asfaltu. Trasa w większości była płaska, tylko gdzieniegdzie trafiały się lekkie pagórki. Start miał miejsce w sobotę o 9 rano ze wsi Zahorów. W okolicy mieszkają ludzie wyznania prawosławnego, o czym świadczy mała, ale bardzo ładna cerkiew pobudowana w południowej części wsi.

Stawka podążyła gruntowymi drogami za kolorową taśmą i strzałkami. W odstępach 5 kilometrów znajdowały się tabliczki informujące o przebytym dystansie oraz punkty żywieniowe zaopatrzone w wodę i banany – mimo że bieg kameralny, tylko przyklasnąć.

Po 9 kilometrach dobiegali do położonego przy białoruskiej granicy Kodnia – dawnego miasta rodu Sapiehów, dziś miejscowości słynącej z XVII-wiecznej Bazyliki św. Anny z cudownym obrazem Matki Bożej Kodeńskiej. Po parku opodal świątyni należało wykonać pętlę a następnie zawrócić wytyczoną trasą przez pola, lasy i okoliczne wsie, w stronę Zahorowa. Niektórzy mniej doświadczeni biegacze mogli zakończyć bieg po pierwszej pętli. Inni, chcący pokonać pełen dystans maratonu wybiegali na drugą.

Pogoda w tym roku nie rozpieszczała biegaczy. Dzień wcześniej było słonecznie i bardzo ciepło. W dniu maratonu temperatura nagle spadła do około 5 stopni i zaczął padać deszcz. Trasa stała się błotnista i grząska, co bardzo utrudniało szybki bieg i zabierało siły. – Nie spodziewaliśmy się takiej pogody. To bieg crossowy, ciężki. Jeszcze popadał deszcz, zrobiło się błoto i grzęzło się po kostki – wspominał na mecie Jan Kulbaczyński.

Barowa aura wpłynęła zapewne na to, że i kibicujących było jak na lekarstwo. Głównymi dopingującymi były osoby zaangażowane w organizację i dzieci wytrwale stojący na punktach z bananami i wodą. Należy im się za to specjalne, serdeczne podziękowanie.

Bieg miał charakter lokalnej, kameralnej imprezy. Do rywalizacji stanęło 46 uczestników. Wśród nich były 3 panie. Spośród wszystkich startujących 7 osób zakończyło wyścig po pierwszej pętli, zaś 39 biegaczy pokonało cały dystans maratonu. Zwyciężył ultramaratończyk, spartatlonista i wyczynowiec znany z obiegnięcia Ziemi dookoła – Piotr Kuryło. Osiągnął wynik 2:51:34. Jak wspominał bieg?

– Był dosyć ciężki, bo mieliśmy deszcz i błoto, praktycznie był tylko jeden kilometr asfaltu. Było w miarę płasko. Najgorsze było błoto i trochę wyboista trasa w lesie. Ja lubię bardzo biegać po asfalcie i musiałem tu zmienić technikę biegu. Podoba mi się atmosfera tego biegu, bo jest tu prawie jak w domu - bardzo sympatycznie. Podobało mi się, że zawodnicy gonili mnie przez cały czas. Widziałem, że gdybym trochę odpuścił to może, może, kto wie – mówił na mecie Piotr Kuryło.

Zapytany przez Nas o przygotowania do Badwater Ultramarathon (217 km – bieg w Dolinie Śmierci w USA) odpowiedział: – Maraton w Zahorowie to dla mnie początek ostrego przygotowania do tych zawodów. Ostateczne przygotowanie dwumiesięczne będę miał w górach w Arizonie a tutaj przyjechałem w ramach treningu, bo 42 kilometry z tym błotem to jak 50 po asfalcie. To robi dodatkowe wybieganie w nogach i przydało się, że tutaj przyjechałem – mówił ultramaratończyk.

Drugie miejsce zajął piszący te słowa (Paweł Pakuła – czas 2:55:53). Trzeci przybiegł niespodziewanie Artur Motyl (czas 3:10:45). Dlaczego niespodziewanie? Dlatego, że jeszcze w okolicach 40. kilometra na trzeciej pozycji biegł inny biegacz, Jacek z Międzyrzeca Podlaskiego. Niestety, pewnie w wyniku dużego zmęczenia pomylił trasę i pobiegł po raz drugi na „agrafkę” dokładając sobie 4 kilometry i spadając tym samym o kilka pozycji niżej.

Wśród wszystkich trzech startujących pań pierwsze miejsce z czasem 5:11:32 zajęła Urszula Szokalska, druga była Katarzyna Kowalska (czas 5:25:31), zaś trzecie Maria Rogacka (zakończyła bieg po pierwszej pętli).

Po biegu uczestnicy zostali ugoszczeni ciepłym, dwudaniowym posiłkiem oraz gorącą herbatą smakującą w ten zimny i mokry dzień wyjątkowo dobrze. Po dekoracji, w której udział wzięli przedstawiciele miejscowych władz – w tym Poseł na Sejm RP, Pan Adam Abramowicz – zebrani nagrodzili brawami głównego organizatora biegu, Jana Kulbaczyńskiego. Odśpiewano też gromkie „sto lat” gdyż jak się okazało, pomysłodawca maratonu obchodził właśnie 30-lecie swojego biegania. Obyśmy i my dożyli takiego jubileuszu!

Paweł Pakuła

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce