Tak się biega ultra w Zjednoczonym Królestwie. Paweł Pakuła w „10” Thames Trot Ultra 50 [FOTO]

 

Tak się biega ultra w Zjednoczonym Królestwie. Paweł Pakuła w „10” Thames Trot Ultra 50 [FOTO]


Opublikowane w pt., 13/02/2015 - 09:07

Błoto, wszędzie błoto

W drugiej połowie trasy czuję się w miarę dobrze, ale już nie biegnę tak równo jak na początku. Temperatura wzrosła i wygodna, zmarznięta ziemia zmieniła się w błotnistą i wściekle lepką maź. Do tego zaczęło mżyć. No nie. Odnoszę wrażenie, jak bym był znowu na wykopaliskach archeologicznych w Irlandii. Wszędzie wilgotne ziemia i maź oblepiająca coraz cięższe buty. Moje INOV-8 z kolorowych stały się jednolicie brązowe.

Biegnąc, co chwila czuję grudki błota odrywające się od butów i uderzające w łydki. Kilka razy zatrzymuję się i rękoma bezceremonialnie odlepiam grudy błota, by nogi były lżejsze. Szczęśliwie charakterystyczny, zębaty i agresywny bieżnik trzyma nieźle i ani razu się nie wywracam. Tak, taki bieżnik mogli wymyślić chyba tylko Anglicy lub Irlandczycy zmuszeni do biegania w lepkim błocie. Z utęsknieniem czekam miast, gdzie ścieżka jest utwardzona i będę mógł znowu przycisnąć.

Trasa w drugiej części także jest płaska. Tylko w okolicach Whitchurch on Thames ścieżka pnie się kilkukrotnie na nadrzeczne, duże skarpy. W lesie pomiędzy ścieżką a rzeką kątem oka dostrzegam bunkier. – Co tu robi bunkier? – zastanawiam się mozolnie człapiąc błotnistą ścieżką pod górę. Rozumiem na wybrzeżu, od strony kontynentu, gdy Anglicy mogli się obawiać, że Hitler da sygnał do realizacji operacji „Lew morski” – inwazji na Wielką Brytanię. Ale bunkier w środku wyspy? Nie wiem doprawdy, co tam robił.

Końcówka wyścigu

Gdy tylko wystartowaliśmy zauważyłem, że tempo jest dosyć ostre i założyłem, że większość po 30. kilometrze zacznie puchnąć. Tymczasem mija trzydziesty kilometr, czterdziesty, pięćdziesiąty. I nic. Dalej mam wokół siebie te same, znajome twarze. Zaczynam się już niepokoić i zastanawiać czy aby nie zacząłem zbyt asekuracyjnie, gdy wreszcie po 50. kilometrze coś zaczyna się ruszać. Wyprzedzam biegacza w żarzącej, zielonej czapce, potem jakąś grupkę, potem kogoś jeszcze. Niecałe trzydzieści kilometrów przed metą zaczynam się w końcu przesuwać w stawce. Wbiegam na CP 4, to 36. mila wyścigu. Humor mam dobry, czuję się nieźle. Pozdrawiam zebranych przy punkcie kibiców. – You look strong! – krzyczy ktoś. Teraz już bardzo szybko biorę wodę i jedzenie z punktu i biegnę gonić konkurentów.

W drodze do ostatniego punktu poprzedzającego metę biegnę już miejscami samemu. Muszę polegać tylko na mapie i kompasie. Na szczęście nigdzie nie błądzę. Doganiam kolejne osoby. Ostatni punkt CP 5 – jeszcze z 10 kilometrów i meta. Wybiegając pytam o swoje miejsce w stawce. – Było około dwunastu przed tobą – odpowiada ktoś z obsługi. Gonię więc. Przed startem chciałem wejść do pierwszej „10” i złamać 7 godzin. Teraz wydaje mi się to coraz mniej realne, ale jeszcze walczę.

Zaraz za punktem ścieżka znowu staje się błotnista. No nie – wkurzam się – ja tu walczę o czas, każda minuta się liczy, ale w takim błocie, gdzie nogi się rozjeżdżają to ja nic nie nabiegam. Powinienem biec poniżej 5 minut a tymczasem mam problem z utrzymaniem tempa poniżej 6 minut na kilometr. Już zaczynam być coraz bardziej zrezygnowany, gdy doganiam jakąś dwójkę. Chłopak i dziewczyna. No tak, warunki dla każdego są takie same, oni też nie mają lekko.

Ostatnie kilometry, widzę jeszcze kogoś przed sobą. Zbliżam się, doganiam i wyprzedzam. Co, znowu dziewczyna!? Ileż ci Anglicy mają mocnych dziewczyn? Owszem, u nas też jest Magda Łączak, Aleksandra Niwińska czy Ewa Majer, które bez kompleksów i z sukcesami walczą z męską czołówką. Ale to rodzynki – wbiegają na metę i zwykle mija dużo czasu, zanim wbiegnie kolejna kobieta. Tymczasem tu, pod koniec pierwszej dziesiątki i na początku drugiej jakoś ich dużo. I jeszcze biegają w spódniczkach, i krótkich rękawkach. Ja tu jestem zabunkrowany w dwie warstwy u góry, długie legginsy na dole, rękawiczki polarowe, dwa buffy i nie jest mi za gorąco. Jak im nie zimno? Gorące są widać. I szybkie.

Wyprzedzona przeze mnie na dwa kilometry przed metą dziewczyna to Fionna Ross, 34-letnia Szkotka, która w zeszłym roku pobiła rekord Szkocji w biegu 24-godzinnym pokonując ponad 232 kilometry. – No, to już z pewnością ostatnia – myślę sobie. Jeszcze nic nie wiem o tej, która będzie pierwsza wśród kobiet, dziewiąta OPEN i przybiegnie dwie minuty przede mną.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce