Ultra Trail Sky Race. Ambasador biegał w Dolomitach [ZDJĘCIA]

 

Ultra Trail Sky Race. Ambasador biegał w Dolomitach [ZDJĘCIA]


Opublikowane w śr., 27/06/2018 - 12:05

Czwartek 21.06 - Cortina Sky Race

Może to pomysł zbyt szalony aby dzień przed startem Lavaredo Ultra Trail wybrać się na Sky Race. Jedyne 20 km i 1000 m w pionie. Ale czego się nie robi dla osoby z którą łączy nas wspólna pasja biegania. Aneta dziś w głównej roli. Ja w roli drugoplanowej nieco z boku jako support. Dla mnie to mały rekonesans dla organizmu, złapanie wysokości i aklimatyzacja. No i radość wspólnego biegania.

Relacja Pawła Stacha, Ambasadora Festiwalu Biegów

Pogoda przedstartowa nie jest obiecująca. Jest duszno i parno. Na szczytami otaczającymi Cortinę znacznie zachmurzenie. W prognozach mają przechodzić burze. W dolinie miasteczka słońce.

Start godzina 17:00.Początek tradycyjnie deptakiem z owacjami kibiców. Jaka atmosfera. Dalej ścieżką rowerową ok. 2,5km wychodzimy poza granice miasteczka po czym odbijamy już na szlak. Duża wilgotność w lesie powoduje iż trudno złapać „świerzy oddech”. Pniemy się ku górze jakieś kolejne 2,5 km.

Wychodzimy z lasu gdzie roztacza się już piękny widok na dolinę w którym znajduje Cortina. Wracamy do Cortiny trawersem tylko 400 m wyżej od poziomu startu. Jesteśmy pod Testa del Bartoldo. Piękna ścieżka widokowa z panoramą na całą dolinę Cortiny i otaczające ja szczyty.

Raz po raz mijamy w poprzek żleby szczytowe które pewnie po zimie odprowadzają wodę po stopionym śniegu. Na szczęście dziś przechodzimy suchą nogą. 6 km za nami. Przez głowę przechodzą mi myśli gdzie ten SkyRace? Ale nie długo musimy czekać. Wybiegając z lasu ukazuje się 2km ostre podejście które liczy sobie ponad 400 m w pionie. Zaczyna robić się chłodno i zapada mgła. W końcu jesteśmy na wysokości ponad 1600m. Widoczność spada do 50 metrów. Pogoda zmienia się w mgnieniu oka. Czuć powiew chłodnego powietrza. Mozolnie pniemy się ku górze do ostatniego podejścia skalistego na Crepe de Zummeles.

Końcowe wyjście jest trudne technicznie. Trzeba skorzystać z przytroczonych lin do skał. Na szczycie check Point z pomiarem czasu. Uff teraz już tylko z górki. Czas nie całe 2h a tu połowa trasy z limitem 3h30’. Na razie idziemy zgodnie z planem ale trzeba się spiąć i napierać w dół. Trasa zbiegu prowadzi piękną ścieżką trawersowa niczym dorobiona półka skalna.

Ekscytacja mija po pierwszym grzmocie nadchodzącej burzy. Zaczyna się drugi wyścig. Nie tylko walka z czasem ale zbieg do „krowiej doliny” przed burzą gdzie zlokalizowany jest punkt odżywczy. Tu naprawdę trzeba uważać aby poślizg na trawie nie zakończył się w placku.

W dolę ścieżki już widać farmę z pasącymi się krowami. Na podwórzu gospodarstwa został zorganizowany jedyny punkt z woda na trasie. Ale nie ma czasu - mijamy go z prędkością dużo większa niż dotychczas zbiegaliśmy. Cały czas motywuje Anetę ciągnąc przodu. Z tyłu jest nieco większy motywator która grzmi i posyła na szczycie pierwsze wyładowania. Jeszcze zbieg po stoku narciarskim wzdłuż kolejki i wpadamy na ścieżkę rowerową. Tak jesteśmy już w miasteczku. Stąd już nie całe 2 km. Tempo 4:30/km. To nieprawdopodobne aby Aneta pędziła z taka prędkością na co dzień. Jest motywacja.

Wpadamy na deptak Cortiny już w strugach deszczu. Jeszcze ostatnia prosta do charakterystycznej wieży gdzie zlokalizowana jest meta i jeeeeeeeeeeeest. Wspólne kończymy bieg z czasem 3:03. Tyle doświadczeń w tak krótkim czasie. Niesamowite.

Czasami wystarczy 20km i 1000m w pionie i mamy wszystko co potrzeba. Spektakularne podbiegi i zbiegi. Piękne widoki, walka z czasem i zjawiskami natury dodającym tyle adrenaliny. Piękne jest to że możemy to zrobić razem.

Teraz czas na regeneracje 24h. Jutro gwóźdź programu Dolomitów ale tylko dla mnie Lavaredo Ultra Trail. Dla mnie rola pierwszoplanowa a Aneta będzie mnie supportować duchowo.

LUT - Piątek 22.06

Docieramy na punkt startowy koło 22:00. Ponad 1500 osób startujących. Na godzinę przed niemal połowa oczekuje w szeregu na godzinę W. Lekki powiew chłodnego powietrza. Gra muzyka zagrzewająca do biegu. Speaker próbuje raz po raz podgrzać atmosferę komunikując ile jeszcze do startu. Niestety swoje trzeba odstać aby po starcie nie przyepychać się a dobrze był oby się spoziomować. W końcu kilkanaście godzin na nogach przed nami.

Dopijam ostatnie łyki herbaty Yearba z miodem. Dochodzi godzina 23:00. Znacznie preferował bym start w godzinach nocno porannych. Ale nie ma co narzekać. Atmosfera sięga zenitu. Elita UTWT ustawiona tuż przed linią startową. Na start puszczony monumentalny kawałek Enio Moricone. Odliczamy po włosku ..…tre, due, uno..poszli.

Początek przebieżki ulicami Cortiny. Wielu kibiców dopinguje, raz po raz słychać charakterystyczne dzwonki pasterskie. Tempo 5 min/ km. Może trochę za szybko? Jeszcze dziś się nabiegasz.

Po 2-3 km wbiegamy już w drogi szutrowe i pierwsze podejścia. Na rozgrzewce 5km w górę i 500 m w pionie. Droga prowadzi zygzakiem. Piękny wąż utworzony z czołówek biegaczy. Z miasta musi to wyglądać niesamowicie. Niebo bezchmurne. „The Sky full of stars”. Wielki wóz wyłania się w prześwicie drzew.

Dosyć szybko jesteśmy na pierwszej górce i w dół 5 km w dół. Początek stosunkowo płasko i ostatnie 2 km ostro tzw. „S-ami”. Pierwszy trudny technicznie zbieg. Docieramy do Ospitale gdzie znajduje się pierwszy check point. Parę pomarańczy i cytryna do wody i lecimy dalej.

Księżyc oświetla nam drogę. Jest szeroko, szutrowo i cały czas w górę. Wspinamy się na Forc. Son Forca. Przy ostrych podejściach wspomagam się już kijkami i przechodzę do szybkiego marszu. Moje tempo wcale nie jest mniejsze niż truchtających obok biegaczy. Na dwa tygodnie przed biegiem wypróbowałem patent z kijkami na 1x Babia…i chyba go nie porzucę.

Podejścia z patykami łyka się jak bułkę z masłem. Biegnie się zaskakująco dobrze. Temperatura idealna. Nawet nie wiem kiedy mija 34 km i Federavecchia drugi punkt żywieniowy. Przy wbiegnięciu wita nas mnóstwo kibiców. Bieg jest tak zorganizowany iż supporty wielu osób mogą dojechać praktycznie na każdy punkty żywieniowe i dopingować osoby startujące. Ja miałem support on line. To bardzo ważne i motywujące że pomimo nocy mam kibiców w „kapciach”.

Po drugim punkcie specyficzny odcinek trasy przebiegający wąskimi ścieżkami leśnymi. Czasami trudny technicznie zbieg z wystającymi konarami drzew. To nie ma szutru i kamieni a teren bardzo zalesiony. Trzeba wrzucić drugi tryb czołówki aby dobrze doświetlić trasę. Mija 42 km - wow 1/3 trasy i maraton za nami. Jest jeszcze ciemno.

Przemierzamy rundę honorową wokół jeziora Misurina. Ale światła pobliskich hoteli odbijają się w wodzie. Dookoła jeziora piękny szpaler gór jakby wyrastający spod ziemi błyszczy w świetle księżyca. Zapiera dech w piersiach a tu trzeba podążać dalej. Jeszcze tyle do zobaczenia przed nami. Ale nic w przyrodzie nie ginie. Jak było z góry na dół i przez chwilę płasko to musi być „z dołu do góry”. Tak sobie nucę piosenkę Mannamu. Przed nami około 7 km podejścia i 500 m w pionie. Tak się rozmarzyłem ze nie zauważyłem że zaczyna świtać i można wyłączyć czołówkę. Czekałem na ten moment. Naturalne światło dodaje energii.

Nasz aktualny cel Auronzo na wysokości 2300. Już go widać przy ostrym podejściu. Jednocześnie na otwartej przestrzeni da się odczuć powiew bardzo zimnego powietrza. Ręce zaczynają marznąć. Temperatura w okolicy 3-4 stopni. Może mniej?. Muszę wyciągnąć przynajmniej rękawiczki i buffa. Docieram do punktu gdzie można się rozgrzać. Ku zdziwieniu podają nawet rosół z parmezanem. Nie pamiętam aby tak mi smakował i rozgrzewał rosół. Jeszcze herbata i czuje że mogę napierać dalej. Narzucam kurtkę i lecę dalej. Panorama dookoła Auronzo powala na kolana. Wstające słońce zaczyna oświetlać białe szczyty które mienią się w pięknych barwach barwach. Jak się tu nie zatrzymać chociaż na chwilę.

Biegnę truchtem ścieżką wokół Tre Cime – Jakie one są wielkie. Charakterystyczne 3 szczyty będące symbolem Lavaredo Ultra Trail. Niesamowite.

Jeszcze 300 m płasko w dół i czar pryska. Dalej przed nami ostry zbieg zbieg 10 km z 1000 m w pionie. Bardzo trudny technicznie z osuwającymi się kamieniami. Kto ma dobrze opanowaną technikę zbiegu może wiele nadrobić na tym odcinku. Ale pewnie jakimś kosztem. Już w połowie odczuwam mój kręgosłup który mówi że chyba za szybko. Do tego zaczynam odczuwać kolana. Zdecydowanie za szybko. Jeszcze płaska przebieżka prze doliną i dobiegamy do punktu Cimabanche gdzie mamy przepak. To już 66 km. Połówka za nami.

Wypijam rosół z parmezanem, bagietka z salami i orzeszki na słono. Po aplikacji kilku żeli i popijania energetycznej coli już nie mogą już patrzeć na słodkie. Tu spędzam jeszcze chwilę aby rozciągnąć kręgosłup i się trochę zrolować. Parę minut mnie nie zbawi a może bardzo pomóc w dalszej drodze. Jednak zapominam o ponownym przesmarowaniu nóg kremem. Jakoś nie zadawałem sobie sprawy że dzień już na dobre wstał i będzie bardzo gorąco. Na dalszą drogę zabieram wodę z cytryną i colę która mnie ładuje ale jakże jest już….wstrętna. Przed nami kolejna pięćsetka w górę na Forc. Lerosa. Bardzo przyjemny odcinek. Przy podejściu słychać kojący szum potoku. Jednie co robi się naprawdę ciepło i trzeba się rozpłaszczyć.

Moje siedmiomilowe kije pomagają mi szybko wznieść się na wysokość 2000 m. Pomimo tej wysokości nie królują to skały i żwir ale jest bardzo zielono i leśnie - to też zaskakujące, że na takiej wysokości króluje fauna i flora w takiej okazałości. Dalej symetrycznie w drugą stronę 5 km w dół i 500 m w pionie. Docieramy do kolejnego punktu w dolinie Malga Ra Stua. Na check point jest to już 76 km. Tankuje bukłaki i lecę dalej. Krótki 4 km zbieg do doliny. Na tym odcinku można się skryć pod osłoną drzew przed słońcem. Jest 80km i dochodzimy do ściany. Tak dokładnie można to nazwać. Przed nami niemal 10km podejście z 2000m w pionie. Słońce praży. Przed nami przejście spektakularne przez dolinę Val Trevenanzes.

Jest on niczym Wielki Kanion tylko z białymi skałami. Z prawej Cime de Furcia Rosa z wzniesieniem 2912 m n.p.m. a z lewej Tofa DI Mezzo i 3244 m n.m.! Widoki zapierające dech w piersiach…. Podejście zresztą też zapiera dech. Kończy się woda w bukłakach. Zaczyna zasychać w gardle. Czuje że mnie odcina. Nie byłem na to przygotowany. Do tej pory staczało po 1l wody pomiędzy punktami. Temperatura i operujące słońce robią swoje. Byle do kolejnego punktu. Podejście przez dolinę kończy się rozległą kamienną pustynia w którym dziś płynie mała rzeczka.

Na horyzoncie widać już zalesienie niczym fata morgana w tej temperaturze można już mieć zwidy. Jest w miarę płasko a tempo tak dramatycznie spadło. Za błędy się płaci. Docieramy do polany gdzie można zatankować. Powoli dochodzę do siebie. To dopiero poziom 2000m. Jeszcze jakieś 3 km podejścia do Forc. Col dei Bos.

Tempo dramatycznie spada. To jest prawdziwy test charakteru ultrasa. Ale na tym etapie prawie wszystko jest w głowie. W niej możesz wyłączyć ból, włączyć szybszy tryb. Po prostu dać radę. W trybie „stand by brain” dochodzę do szczytu Riff. Averau. Jesteśmy na poziomie 2413 m - ten sam poziom co na Forc. Lavaredo a temperatura co najmniej 20 stopni wyższa. Przy zbiegu mija mnie wiele osób. Co się dzieje? Moje tempo bardzo spadło ale że aż tak? Po dłużej chwili dopiero widzę iż są to osoby ze Trailu 48 km. Biegu który wystartował o 10:00. Ich trasa w większości pokrywa się naszym ostatnim maratoński etapie. Końcowe trzy podejścia których nie widać na profilu mapy są absolutnym gwoździem do trumny. Widoki też powalające na kolana.

Na koniec jeszcze bardzo ostry 10 km zbieg na którym mobilizuje się na max. Próbuje w głowie wyłączyć wszystkie dolegliwości. Tak to jest sposób. Mijam kolejne osoby. Droga przez przecinki leśne dłuży się nie miłośnie. Nogi mnie same niosą jak bym włączył autopilota. Jest asfalt i jakieś 2 km do mety. Dopiero zauważam że zbiegałem także z kijkami które pomagały mi zachować równowagę przy zbiegu. Wbiegam na deptak. Mnóstwo kibiców dopinguje każdego kto podjął to wyzwanie przemierzenia trasy 120 km po najpiękniejszych zakątkach Dolomitów. 300-metrowy odcinek do mety biegniemy razem z Anetą, która była cały czas ze mną na trasie onLine wspierając mnie i motywując. Jestem 105 osoba przekraczająca linie mety z czasem 17 godzin i 54 min.

To nieprawdopodobne. Tak daleko na nogach jeszcze nie byłem……Łączne doświadczanie w Dolomitach to 140 km i 6800 m!

Paweł Stach, Ambasador Festiwalu Biegów


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce