Goral Marathon: Transgraniczne ultra w strugach deszczu

 

Goral Marathon: Transgraniczne ultra w strugach deszczu


Opublikowane w ndz., 21/08/2016 - 22:04

Trójstyk w Jaworzynce, miejsce, gdzie spotykają się granice i kultury trzech państw. Od kilku lat scena Goral Festu i towarzyszącego mu Goral Marathonu, górskiego biegu w sielskiej scenerii słonecznych zboczy i przy akompaniamencie żwawej góralskiej muzyki. Tak było i w tym roku. Do czasu. Konkretnie do tego momentu, kiedy z nieba lunął ulewny deszcz, trasa zamieniła się w rwący górski potok a łąka stanowiąca scenę w mokradło.

Ucichła góralska kapela, pochowali się sprzedawcy przysmaków z grilla, kibice rozjechali się do domów. Nieliczni, najwytrwalsi i ci, którzy czekali na swoich wciąż przebywających na trasie bliskich, pochowali się pod kilkoma parasolami i namiotami organizatorów. Na zadaszoną scenę uciekli prowadzący zawody i dziewczęta wręczające medale. Kończący najdłuższy z dystansów dobiegali do mety w ulewnym deszczu i ciszy, uważając na ostatni zbieg, który zamienił się w błotnistą zjeżdżalnię. Pogoda pokrzyżowała plany organizatorom i zdusiła w zarodku świetnie zapowiadającą się imprezę.

Na szczęście to, co było utrapieniem dla kibiców i organizatorów tkwiących na mecie wiele godzin, dla wielu uczestników biegu okazało się świetną zabawą. Do mety docierali przemoczeni, ubłoceni, ale uśmiechnięci i zadowoleni z siebie. Stali bywalcy imprezy mówili wprost, że przynajmniej było inaczej niż zwykle i pogoda dała szansę sprawdzenia się w ciekawszych warunkach.

– Taka pogoda to przygoda. Jak ktoś dobiegnie, to szacun – komentował na mecie Adam Kubica z Bystrej, który w Goral Marathonie startował trzeci raz. – Temperatura była odpowiednia… i tyle. Reszta to była przygoda. Było błoto, były przygody. Te największe nie tam, gdzie się tego spodziewałem. Było kilka podbiegów i zbiegów. Zwłaszcza na nich było dużo walki, żeby ustać na nogach. Ta trasa przy takiej pogodzie robi się miejscami trudna. Ale tylko miejscami.

Błoto i ulewa najbardziej dotknęły ultramaratończyków, którzy mieli dziś do pokonania 50 km. Ich trasa wiodła w większości po słowackiej stronie granic i nieutwardzonych, błotnistych drogach. Śliskie zbiegi w większości ominęły tych, którzy wybrali „półmaraton” a uczestnicy minimaratonu mieli szansę dobiec do mety suchą stopą i o suchym grzbiecie.

Dlaczego półmaratonu w cudzysłowie? Bo Goral Marathon to taka ciekawa impreza, która… maratonem nie jest. A właściwie jest maratonem z „gratisem”. Tytułowy maraton mierzy tu bowiem 50 km a „półmaraton” 26 km. Mini to 6 km. Ciekawostką jest też to, że uczestnicy biegu poruszają się po obszarach trzech państw, wielokrotnie przekraczając granice.

– Spodziewałem się większego biegu, trochę mnie rozczarował rozmiar tej imprezy, bo Goral Marathon kojarzył się z czymś wielkim. Przyciągnęła nas tutaj nazwa – przyznał Krystian Szendzielorz, który pokonał 26 km „półmaratonu”. – Ale formuła zawodów się sprawdziła. Baliśmy się na przykład oznaczenia trasy, ale zupełnie niepotrzebnie. Wszystko było fajnie oznakowane.

Wyniki - TUTAJ

– Oznaczenia trasy były dobre, choć nie ukrywam, że raz zbiegłem z trasy, ale to przez własną nieuwagę. Oznaczenia przyzwoite – komentował Adam Kubica. – Mam tylko wrażenie, że w tym roku frekwencja była trochę słabsza niż poprzednio. Może przez pogodę? Mam nadzieję, że za rok będzie więcej osób, bo bieg jest bardzo fajny.

My też mamy taką nadzieję, bo Goral Maraton to impreza wyjątkowa i z ogromnym potencjałem. Tylko pogoda ma tendencje do urozmaicania jej przebiegu skrajnościami. Przed rokiem zawodnicy zmagali się z upałem, tym razem musieli pokonać ulewę i błoto. Co będzie za rok? Z pewnością przyjedziemy sprawdzić.

KM


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce