Grzegorz Urbańczyk o swoim starcie i wygranej w Wings For Life World Run: “Plan był inny”

 

Grzegorz Urbańczyk o swoim starcie i wygranej w Wings For Life World Run: “Plan był inny”


Opublikowane w pon., 12/05/2014 - 15:28

Było chłodno, więc postanowiliśmy iść do budynku, gdzie mieściły się szatnie. Po kilku krótkich rozmowach ze znajomymi, zaczęliśmy się przebierać w stroje startowe. Chwila zastanowienia w co się ubrać, by się nie przegrzać, ale również by nie było zimno. Około 30 minut przed godziną 12:00 - wyznaczającą start biegu w 34 lokalizacjach na świecie - rozpoczęliśmy rozgrzewkę (na korytarzu łączącym szatnie, by nie narażać się na chłód panujący nad jeziorem maltańskim). 10 minut przed startem, przeszliśmy obok samochodów – mety, by nasze chipy zostały zapamiętane przez aparaturę pomiarową, dzięki której zostanie zmierzony pokonany przez nas dystans.

Podszedłem do Adama...

W okolicy stref startowych, przy scenie, spotkałem kolegów Łukasza oraz Wojtka, którzy wykorzystując pokaźne rozmiary sceny, chowali się przed wiatrem. Po krótkiej rozmowie o biegu, który za chwilę ma się rozpocząć, każdy z nas ustawił się w swojej strefie startowej. Były one przydzielone według najlepszych dotychczasowych wyników na dystansie półmaratonu lub maratonu. Moje wyniki zagwarantowały mi start ze strefy A. Jak się okazało również w tej strefie znaleźli się min. Adam Małysz, Kasia Bujakiewicz, Monika Pyrek, a także Beata Sadowska.

Gdy fotoreporterzy opuścili już strefę, wykorzystałem chwilę na zamienienie paru słów z mistrzem z Wisły. Pogratulowałem mu wielu sukcesów i życzyłem dalszych w rajdach samochodowych. Na końcu życzyliśmy sobie dobrego biegu, który już za chwilę miał się rozpocząć.

Taki był plan

Ustawiłem się w pierwszej linii. Bez stresu, strategii, obaw, tak jak to ma miejsce z reguły podczas startów na zawodach. Byłem zrelaksowany, jak nigdy dotąd, przed rozpoczęciem wyścigu. Ustalenia z trenerem, panem profesorem Januszem Jackowskim, zakładały bieg do ok. 10 km, następnie zwolnienie lub zatrzymanie się i poczekanie na narzeczoną, wraz z którą miałem potruchtać jeszcze kilka kilometrów, aż dogoni nas samochód-meta.

Ruszamy!

Sygnał startu. Ruszyłem mocno. Już po ok. 500 metrach byłem na prowadzeniu. Przede mną tylko motocyklista z operatorem kamery, samochody obsługi i ochrony, obok rowerzysta oznaczający pierwszego zawodnika biegu – Wojtek (kolarz wyznaczony przez organizatora do prowadzenia pierwszego zawodnika, wyposażony w GPS, żeby było wiadomo, gdzie się znajduje zawodnik i z jaką prędkością biegnie - to informacje potrzebne do transmisji telwizyjnej). Kibice dopisywali. Licznie zgromadzeni przy trasie biegu machali, krzyczeli, dopingowali. Gdy tylko mogłem podbiegałem do nich i przybijałem „piątki”, dziękowałem za doping. Czułem się rewelacyjnie.

Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce